Nie samym chlebem człowiek żyje. Każdy normalny, zdrowy na umyśle człowiek po pracy wymiata ze swojej głowy wspomnienia szefa i miejsca, gdzie dzień w dzień się męczy jednostajnością swego zarobkowania. Po pracy, jeśli tylko na to żona pozwoli, prawdziwy mężczyzna oddaje się swojemu hobby. Bywają one przeróżne. Jedni zbierają kapsle od butelek, inni remontują stare samochody, jeszcze inni czytają prasę. Jednakże prawdziwy, w entym pokoleniu Ślązak interesuje się albo hodowlą gołębi, albo uprawia kwiatki i pietruszkę w ogródku działkowym, albo łowi ryby. Są nieliczni osobnicy, którzy zajmują równocześnie tymi zajęciami, szczególnie, gdy rozkładają to równomiernie na cały rok.
Przecież można zimą wiązać sztuczne muchy, wysiewać nasiona w inspektach domowych i karmić gołębie.
Jest jednak mnóstwo straceńców, którzy oddają się wyłącznie łowieniu ryb. Sezon wędkarski zaczyna się bowiem 1. stycznia, zaś kończy 31. grudnia. Stan emocjonalny wędkarza oddaje doskonale język czeski, gdyż bracia Czesi na wędkarza mówią "tichy blazen". Jednak wędkarzami są największe znakomitości świata nauki kultury i polityki. W Polsce najbardziej znany wędkarz to Prezydent Wałęsa, w świecie to J. Bush - senior, Borys Jelcyn. Jak widać sami porządni ludzie i być w takim gronie to zaszczyt.
Gospodarka rynkowa spowodowała to, że w każdym sklepie wędkarskim można kupić wszystko, co wędkarzowi potrzebne: haczyki, spławiki, żyłki ciężarki, wędziska i przynęty żywe, czyli robaki. W konsekwencji wędkarze mogą teraz żenić się z miłości, kierując się tylko urodą i tolerancją swojej żony. Na szczęście Katowice i ich okolice posiadają zarybione akweny i stosunkowo blisko domu można oddać się temu relaksującemu zajęciu. Największe i najbardziej popularne wśród wędkarzy są stawy w Dolinie Trzech Stawów. Obfitują we wszelką rybę, a nawet żyją tam raki. Zmorą wędkarzy w Dolinie Trzech Stawów są kajakarze, którzy konkurują z wędkarzami o każdy metr kwadratowy wody. Inne akweny warte zarzucenia wędki to Kokociniec otoczony przepięknym lasem, Morawa w Szopienicach i całe mnóstwo innych.
Przed paroma laty sprywatyzowano gliniankę "Grinfeld", z czystą wodą, chętnie odwiedzaną przez Katowiczan. Właściciele tego stawu wspaniałomyślnie udostępnili akwen wędkarzom. Tam właśnie w miejscu, które jest enklawą ciszy, gdzieś 20 lat temu łowiłem ryby. Był środek kwietnia. Temperatura, jak na początek wiosny, wręcz upalna. Od czasu do czasu hałasowały tylko samoloty krążące nad lotniskiem. Śpiewały ptaki, taflę jeziora przecinały żerujące perkozy. Ryby, oczywiście nie brały. Stanowiska wędkarskie były zajęte mniej więcej co sto metrów. Nad wodą było wtedy około 15. wędkarzy. W tej ciszy, z mojej lewej strony, gdzieś na piątym stanowisku ode mnie, rozlega się ryk, lekko przytłumiony odległością: "ty zbóju!"
Epitet ten przytoczyłem nie ze względu na jego dosłowność, tylko ze względu na zgodność ilości sylab i podobieństwo brzmieniowe. Zaniepokojony zacząłem szukać wzrokiem powodu takiej reakcji odległego ode mnie wędkarza. Nie zauważyłem żadnej przyczyny. Uspokojony tym wpatrywałem się dalej w spławik stojący w jednym i tym samym miejscu. Po kilku minutach jeszcze głośniej usłyszałem: "ty...!" analogicznie, jak poprzednim razem. Z lewej strony jeziora parę kręgów na wodzie nie zwiastowało niczego szczególnego. Uspokoiłem się i dalej obserwowałem bezruch spławika.
Po chwili wędkarz siedzący blisko mnie krzyknął: "ty...!". Bardzo uważnie rozglądałem się wokół siebie, wpatrywałem się w wodę przede mną, z lewej, z prawej. Trochę falowała, ale nic poza tym. Nagle, bezpośrednio przede mną w odległości gdzieś 15. m. od brzegu woda zaczęła się kotłować! Widziałem wyraźnie, jak z wody zaczyna się coś ogromnego wynurzać. Przestraszyłem się, chciałem uciekać, ale nie potrafiłem wykonać żadnego ruchu. Serce zaczęło walić jak
kafar mechaniczny. Dzikie kaczki przepływające w pobliżu, waląc skrzydłami o wodę, uciekały w popłochu. Ze spienionej wody centymetr po centymetrze wynurzał się potwór! Głowę miał obłą i czarną. Piana wodna powstała przy wynurzaniu przesłaniała jego ogromne oczy. Gdy głowa potwora, stokroć groźniejszego niż słynna Nessi, o wiele straszniejszego niż potwory morskie na malowidłach z cyklu z życia korsarzy, znalazła się na wysokości 1 m. od lustra jeziora spłynęła ze szpetnego łba potwora pieniąc się i kotłując woda, odsłaniając głowę płetwonurka. Stojąc po piersi w wodzie płetwonurek zdjął maskę i dość uprzejmym głosem zapytał: "Panie, gdzie pan ma te spławiki, bo się nie chcę zaplątać w żyłkę!" Przez kilkadziesiąt sekund nie mogłem złapać oddechu. Potem serce musiałem wtłoczyć na swoje miejsce, duszę zdjąć z ramienia, uspokoiłem i jak nie ryknąłem: "ty...!" Jeszcze mi nogi drżały, jeszcze nie mogłem utrzymać wędziska w ręku, gdy po kilku chwilach usłyszałem z prawej: "ty...!"
- A za godzinę ryby brały jak oszalałe!