Fani metalu, którzy zjechali do katowickiego Spodka na siódmą edycję festiwalu Metal Hammer musieli zacząć ten dzień od porządnej dawki kofeiny. Pogoda od samego rana nie rozpieszczała, było pochmurno i sennie. Jednak o godzinie 14:30, wraz z otwarciem bram festiwalu, zdarzyła się rzecz niezwykła - z każdą chwilą na zewnątrz robiło się coraz jaśniej, tworząc dla przybyłych wręcz sielankowy letni dzień wokół Spodka.
Natomiast wewnątrz, z godziny na godzinę, scenę ogarniał coraz większy muzyczny mrok.
Kiedy: 21 lipca 2017
Gdzie: Katowice - Spodek, Aleja Korfantego 3
Bilety: 190-270 zł, 375/395zł - loża
Organizator: Metal Mind Productions
Kapele, które zagrały w tym roku na Metal Hammer, to ARRM, PERCIVAL SCHUTTENBACH, ZEAL & ARDOR, MYRKUR, PARADISE LOST i gwiazda wieczoru MARILYN MANSON. Jeszcze zanim wybrzmiały pierwsze dźwięki koncertowe, organizator wrzucił na fanpage wydarzenia koncertową set listę Marilyna Mansona z wydarzenia, które odbyło się poprzedniego dnia. Pomimo tego fani ochoczo zaczęli się wymieniać komentarzami na temat tego, co Marilyn dziś zagra, a czego nie.
Dźwięki jakie zafundowali panowie z sosnowieckiego zespołu ARRM, wprowadziły pewnego rodzaju stan transu i zawieszenia. Ich muzyka momentami brzmiała jak ścieżka dźwiękowa filmu, na przykład takiego w klimacie „Requiem dla snu”. Po nich na scenie pojawiła się polska formacja folkowa PERCIVAL SCHUTTENBACH, grająca muzykę Słowian i Wikingów. Koncert jaki dała grupa, pozostawił ogromną dawką pozytywnej energii. Kolejno, przyszedł czas na dość ekstrawagancki projekt muzyczny ZEAL & ARDOR. Festiwalowa publiczność reagowała bardzo entuzjastycznie na kolejne propozycje formacji, która płynnie łączy ze sobą black metal z bluesem, bębnami czy odrobiną elektroniki.
MYRKUR, kolejny z wykonawców wieczoru musiał zmagać się z drobnymi problemami technicznymi. Jak to jednak podsumowała założycielka i frontmenka, Amelie Bruun, „show must go on”, po czym przeszła od razu do drugiego kawałka. Kapela stosuje fajne sceniczne rozwiązanie polegające na używaniu podwójnego mikrofonu w kształcie gałęzi drzewa. Partie growlowe śpiewane są do jednego z nich, a fragmenty czystego wokalu do drugiego. Sporo uczestników Metal Hammera przyjechało tego dnia przede wszystkim na koncert PARADISE LOST, który zagrał tuż przed headlinerem. Grupa, również po drobnym opóźnieniu technicznym, dała doskonały i pełen energii koncert.
Co do koncertu MARILYNA MANSONA, to ostatecznie hala Spodka rzeczywiście rozbrzmiała tymi 14 kawałkami, które były wrzucone do sieci jako najbardziej prawdopodobne do odegrania na ten wieczór. Wspaniałym ukłonem Mansona w stronę fanów było zaśpiewanie jednego dodatkowego, ale jakże istotnego w jego karierze, utworu „Personal Jesus”, wydanego w 2014 roku. Podczas kawałka „Beautiful people” na scenę poleciały różowe majtki, a jakąś chwilę później Marilyn dostał flagę Polski. Cóż za oryginalne połączenie. Publiczność nieco prowokowała gwiazdę, ale w zasadzie, poza obscenicznym potraktowaniem mikrofonu, czy kilkukrotnym zrzuceniem głośnika, koncert, tak po stronie sceny, jak i widowni, przebiegł dość grzecznie. Jak przeszłość wskazuje, kontrowersja jest wpisana w historię Mansona i zapewne część osób liczyła na jakieś ekscesy. Tym, co wydaje się być nie do końca przemyślane, to dopasowanie światła do scenografii i samego artysty. W trakcie koncertu było sporo takich kawałków, na których w zasadzie poza dymem, było niewiele co widać.
Po ilości mikrofonów, jakie pojawiały się w dłoni MARILYNA MANSONA, można się zastanawiać, czy aby nie jest to jego fetysz. Tego wieczoru śpiewał między innymi do kastetu, długiego noża, połączenia krzyża z anteną telewizyjną, wektorowego mikrofonu w stylu Pinup, czy wreszcie do bezprzewodowego mikroportu. Najwięksi fani, stojący tuż pod samą sceną, mieli o co powalczyć. Większość kapel rzuca publice kostki gitarowe czy pałki do garów, a Marilyn rzucał czarnymi ręcznikami. Zwykle po zaledwie jednym przetarciu czoła.
To czego naszym zdaniem niestety zabrakło na festiwalu, to spotkanie fanów z zespołami. Moment, w którym możemy uścisnąć rękę swojemu idolowi, zdobyć podpis, czy zrobić sobie z nim pamiątkowe selfie, jest niezastąpiony.
Życie muzyka wiąże się z ciągłym podróżowaniem. Całe miesiące w trasie. Kiedy przyjdzie już ten moment, że Marilyn zjedzie do domu, zapewne zrobi sobie na śniadanie jajka na miękko i podleje forsycje. Kto wie, może przed kolejną trasą koncertową rozprawi się nawet z kretem, który bezczelnie przekopuje mu ciągle ogródek.
Joanna Mielnikiewicz