Na parkingu
Znalazłem swoje ciało pod niebios okręgiem. Wszędzie hałas i zgiełk, ja siedzę w ciszy. Zapatrzony w kolory schodzącego słońca umarłem. Tak wiele razy, znów dziś samotnie odszedłem.
Moje szkliste oczy, które wiele już widziały, Odbijają karmazyn sennych chmur. Przebiegło powietrze niosące oddechy i westchnienia, Oddane w niewolę losu, przez usta nieznanych mi ludzi.
Ja wdycham głęboko tę toń niewidoczną, Która rozpycha mą pierś szeroko. Połykam więc słowa stworzone z dźwięków, I choć nic nie mówią, słyszę ich ton.
Znów w moich płucach znajduję powietrze, Tak czule pieszczone przez usta pięknych dam. Wydycham jęki i szepty starych ludzi, Oddechy śmierci, gdy stali u jej bram.
Znajduję też gorącem tchnące: Dziewczęce śmiechy i szczere słowa miłości, Złowrogie wrzaski i szepty zazdrości. A potem widzę ich twarze, gdy idą wprost do mnie.
Otwieram oczy i widzę ciemność. To noc przyniosła już sen. Zmęczony upadam na twarz i widzę go. Brat śmierci, za chwilę on mnie zabierze...
Marcin Soczek |