,
 PORTAL  >  WYDARZENIA  >  ARTYKUŁ
Śląska tożsamość

Autor Bartłomiej Wanot (fot. www.ozigs.blog.interia.pl)

W niektórych umysłach utrwalił się stereotyp Ślązaka - górnika. Chodzącego po ulicy z kilofem, umorusanego węglem, z układem pokarmowym akceptującym tylko kluski, roladę i modrą kapustę (co bardziej liberalne też żur i wodzionkę). Nadającego się tylko do prac fizycznych przygłupa, niepotrafiącego mówić poprawnie po polsku, tylko zaciągającego gwarą, z połową rodziny w Reichu. Jest to wyobrażenie najzupełniej mylne. Nas, Ślązaków, nie można zaszufladkować do jednej kategorii, bowiem Śląsk jest różnorodny, ma wiele wyznaczników tożsamości i spróbuję pokrótce wyjaśnić, na czym polega owa śląskość.

Trudno jednoznacznie powiedzieć, co jest jej najważniejszym wyznacznikiem. Większości Polaków chyba najbardziej Ślązacy kojarzą się ze specyficznym sposobem mówienia, więc i ja na początku opiszę język śląski. Tak, dokładnie tak, jak powiedziałem: JĘZYK. Nie żadna gwara, dialekt czy Bóg jeden wie, co jeszcze. Nie możemy pozwolić na deprecjonowanie śląszczyzny przez polonistów i polonizatorów. Bajki o "mowie Reja i Kochanowskiego" można też odłożyć na półkę, między baśnie Andersena a braci Grimm. Nasza "godka" ma wiele konstrukcyj gramatycznych, niepsotykanych w obecnej polszczyźnie, jak chociażby Accusativus cum infinitivo, czyli: "Widziŏłech go iś", "Słyszŏłech ja śpiywać". W języku polskim trzeba by się męczyć z: "Widziałem go, kiedy szedł" czy "Słyszałem ją, jak śpiewała". A u nas wystarczy konstrukcja ACI i wszyscy zadowoleni.

I zapożyczenia. Śląszczyzna jest naprawdę bogata w słowa pochodzącego z innych języków. Poza oczywistymi bohemizmami, germanizmami i polonizmami, występują słowa rdzennie śląskie, jak "swaczyna" - podwieczorek, "kopruch" - komar, "starzik" - dziadek czy "strōm" - drzewo, ale nie tylko. W śląskiej leksyce mamy do czynienia z co bardziej egzotycznymi pożyczkami, jak chociażby polski: "przedpokój", który zanim trafił do naszej mowy, przebył długą drogę, od łacińskiego "Intrata", przez francuskie "Entrée", by w końcu z niemieckiego "Entrée" stać się śląskim "Antryj". Ciekawą ewolucję przeszedł też "cukierek", który na początku był francuskim "bonbon"em, potem Czesi nazywali go "bombon", by teraz Ślązacy przyjęli do swojego języka "bōmbōn". Niemniej, moim ulubionym śląskim słowem pozostaje "bajtel" (czyli dziecko), które przyszło do śląskiego z języka... rumuńskiego (băiat)!

Ale nie tylko język. Nas, Ślązaków, odróżnia od Polaków coś więcej - sam język, co widzimy na przykładzie Austriaków, narodu nie czyni. Zresztą nie każdy Ślązak po śląsku potrafi mówić, świetnie ujął to znajomy ze szkoły Zdzisław Smoliński, pisząc: "Ślązakiem się jest w głębi ducha, nie w mowie".

Otóż, w moim przekonaniu, o byciu lub niebyciu Ślązakiem decyduje przede wszystkim WŁASNE odczucie. Jeżeli ktoś, nawet jeśli mieszka tu od siedemnastu pokoleń, nie czuje żadnego związku z tym regionem, nie mamy prawa go na siłę silesianizować. Na przykład członkowie ROPŚ czy NOP - z pewnością, poza większością Lwowiaków, znajdą się wśród nich rdzenni Ślązacy, ale jeżeli nie chcą oni być Ślązakami, to ich wola. Lekka dygresja: nikt za nimi płakać nie będzie. Z drugiej strony, możemy mieć do czynienia z ludźmi, którzy nawet na Śląsku się nie urodzili, ale mimo to czują szacunek do tego regionu, jego tradycji, historii - i zasymilowali się z miejscową ludnością. Najlepszym przykładem będzie chyba tutaj Andrzej Urbanowicz, urodzony w Wilnie malarz, który od dziecka mieszka na Śląsku, przyjął naszą kulturę i w spisie powszechnym '02 zadeklarował narodowość śląską. Aktywnie działa na rzecz pamięci o zapomnianych Ślązakach - np. o Hansie Bellmerze, też malarzu, który urodził się w Katowicach, ale jako "Niemiec" został usunięty z polskiej historii.

Tak samo zresztą, jak usunięte zostały inne wybitne postaci, które zrobiły dla Ślaska i świata wiele, ale z powodu niemieckich korzeni zostały ewaporowane. Dobrym przykładem może być Kurt Alder. Wybitny Chorzowianin, chemik, laureat nagrody Nobla. Trudno jednak szukać w Polsce jakichkolwiek ulic, placów czy szkół nazwanych jego imieniem. Żeby pospacerować po Kurt-Alder-Straße, trzeba wyjechać albo do Koeln albo do Rommerskirchen. Cóż, już chyba wiemy, co Polacy mają na myśli, mówiąc nam, żebyśmy "wyemigrowali" za Odrę.

Na Śląsku ze świeczką szukać jakichkolwiek placówek nazwanych imieniem Kurta Aldera, Marii Goeppert-Mater (katowiczanka, noblistka z fizyki), Otto Sterna (żorzanin, noblista z chemii). Mamy za to od groma polskich patronów, z którymi nie łączy nas nic. Sam uczęszczam do liceum im. Adama Mickiewicza. Inna "dobre" licea w Katowicach noszą imiona: Marii Skłodowskiej-Curie, gen. Stanisława Maczka, Ignacego Paderewskiego, Mikołaja Kopernika... Żadne z nich chyba ani razu na Śląsku nie było.

A mnie naprawdę nic nie łączy z Adomasem Mickevičiusem, Marie Curie czy Nicolausem Copernicusem. Są mi tak samo "obcy" jak Galileusz, Krzysztof Kolumb czy J.W. Goethe. Czuję za to więź (wielką!) z wybitnymi Ślązakami - wspomnianą trójką noblistów, Josephem von Eichendorffem (poeta romantyczny, ur. w Łubowicach k. Raciborza), Georgiem Mendlem (genetyki ur. w Hynczicach)... Wymieniać by można długo, być może kiedyś poświęcę temu wpis.

I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Śląskość to szacunek do tradycji, pamięć o przodkach, ale i chęć zmieniania teraźniejszości na lepsze - z myślą o przyszłości!

Bartłomiej Wanot - 15-letni Ślązak, autor Blogu Roku 2009 w kategorii Najlepszy Blog Teen Blogerów www.ozigs.blog.interia.pl





Wstecz - Start - Do góry

Redakcja - Regulamin - Współpraca - Reklama - Strony WWW              © Copyright by GST 05-12