,
 PORTAL  >  PRZEGLĄD NAJWAŻNIEJSZYCH AKTUALNOŚCI  >  STYCZEŃ 2007
Katowiczanin skuteczniejszy od policji
Panu Jarosławowi z Katowic cztery miesiące temu skradziono radio samochodowe. Mężczyzna przez internet odnalazł pasera, a nawet osobę, która kupiła jego radio. A co na to policja? Ciągle prowadzi działania operacyjne w tej sprawie.
Na początku października zeszłego roku złodzieje wybili szybę w samochodzie pana Jarosława i ukradli warte 750 zł radio bez panelu. - Wahałem się, czy w ogóle wzywać policję, w końcu jednak uznałem, że jest po to, żeby łapać złodziei - mówi mężczyzna.
Dochodzenie wszczęli policjanci z III komisariatu. Poirytowany brakiem efektów ich pracy pan Jarosław zaczął szukać swojego radia na internetowych aukcjach portalu Allegro.pl. Znalazł dwa podobne do jego modelu. Oba nie miały paneli, a ich sprzedawcy mieszkali w Katowicach i Orzeszu.
Pan Jarosław spotkał się ze sprzedawcą z Katowic i sprawdził numery seryjne radia. Były inne. Tymczasem człowiek z Orzesza zdążył sprzedać radio. Pan Jarosław prześledził więc przebieg aukcji i ustalił e-mail zwycięzcy. W liście do niego opisał swoją historię i poprosił o podanie numerów seryjnych radia. Dołączył też fragment z kodeksu dotyczący odpowiedzialności karnej za kupowanie kradzionych przedmiotów.
- W odpowiedzi dostałem numery seryjne. To było moje radio - dodaje pan Jarosław.
W grudniu mężczyzna podał policjantom adres mailowy i numer komórki sprzedawcy z Orzesza oraz dane osoby, która kupiła radio. - Dostali wszystko na tacy - podkreśla katowiczanin. Kilka dni temu otrzymał jednak pismo, że dochodzenie w sprawie kradzieży radia zostało... umorzone. W uzasadnieniu napisano, że stróże prawa nie ustalili numeru IP komputera, z którego prowadzona była aukcja.
Nadkomisarz Magdalena Szymańska-Mizera, rzeczniczka prasowa katowickiej policji, zapewnia, że policja nie zapomniała o kradzieży. - W dalszym ciągu prowadzimy w tej sprawie działania operacyjne. (...) Do czasu uzyskania oficjalnych informacji nie możemy podjąć żadnych działań procesowych - tłumaczyła Szymańska-Mizera. Gazeta Wyborcza, Marcin Pietraszewski 2007.01.31
Do góry
Grupa nastolatków terroryzuje Giszowiec
Porywają chłopaków z przystanków, wyciągają ich z mieszkań, a jednego ku przestrodze zrzucili z mostu. Grupka nastolatków terroryzuje Giszowiec. - Mamy sygnały, że dzieje się tam coś złego, jednak rodzice boją się nam to zgłaszać - przyznaje katowicka policja.
Marta Z., Rafał K. i Wiktoria J. to rodzice 16-latków z katowickiego Giszowca. Na rozmowę zgodzili się pod warunkiem, że nie ujawnimy ich nazwisk. - Nie chcemy, żeby nasi synowie skończyli w plastikowych workach - mówią.
Kogo się boją? Kilkunastoosobowej grupy nastolatków, którzy od kilku miesięcy terroryzują dzielnicę. Jej członkowie bezpardonowo atakują rówieśników, a ich rodzicom śmieją się w twarz. Poszkodowani twierdzą, że podłożem konfliktu jest sympatyzowanie z rywalizującymi klubami piłkarskimi. - To, co się dzieje, zaczyna przypominać regularne polowania - mówi Marta Z.
W listopadzie bandyci próbowali porwać jej syna z przystanku i wsadzić do bagażnika samochodu. Chłopak uciekł napastnikom, więc ci przyszli do jego mieszkania. Zastukali w drzwi i poprosili, aby wyszedł przed blok. Twierdzili, że chcą dojść do porozumienia. Po kilku minutach 16-latek wrócił skopany i z rozbitą głową. - Wymógł na mnie obietnicę, że nikomu o tym nie powiem - dodaje Marta Z. Od tego czasu jej syn jest też nękany SMS-ami i telefonami z groźbami.
Syna Rafała K. bandyci dopadli dwukrotnie. Za każdym razem atakowali go grupą i bawili się w tzw. piłkę, czyli kopanie leżącego. - Kolega syna miał jeszcze gorzej, bo z tego co słyszałem, to gnojki zrzuciły go z mostu - mówi Rafał K. Połamany chłopak powiedział jednak lekarzom z pogotowia, że... spadł z drzewa.
Rodzice zastraszanych nastolatków wiedzą, kim są mieszkający w sąsiednich blokach sprawcy. Mają też świadomość, że powinni zawiadomić policję. Boją się jednak, że to pogorszy sytuację. Rok temu ich sąsiadka zgłosiła bowiem w komisariacie pobicie syna, a ten musiał się potem wyprowadzić do ojca. - Bandyci nie dawali mu spokoju - tłumaczą rodzice.
Nadkomisarz Magdalena Szymańska-Mizera, rzeczniczka prasowa Komendy Miejskiej Policji w Katowicach, przyznaje, że do komendy coraz częściej docierają sygnały, że na Giszowcu dzieje się coś złego. - Niestety, nie mamy oficjalnych zgłoszeń od ofiar pobić, więc trudno szukać sprawców - mówi Szymańska-Mizera. Apeluje do rodziców, aby przełamali barierę strachu i porozmawiali z policyjnymi specjalistami od przestępczości nieletnich. Tylko takie spotkanie powstrzyma falę agresji, która prędzej czy później zakończy się tragedią. - Gwarantujemy anonimowość - zapewnia rzeczniczka. (...)
PS Inicjały rodziców zostały zmienione Gazeta Wyborcza, Marcin Pietraszewski 2007.01.30
Do góry
Nowe mieszkania komunalne w Katowicach
Państwo Gałkowie z Katowic na swoje wymarzone mieszkanie czekali ponad dwa lata. Wreszcie wczoraj rodzina dostała klucze do nowego domu przy ul. Techników.
Nowe komunalne mieszkania znajdują się w trzech blokach w katowickiej Dąbrówce. Wczoraj do użytku oddano 20 z nich.
- Wreszcie dziewczynki będą miały własne oddzielne pokoje. Do tej pory mieszkaliśmy w potwornej ciasnocie - tłumaczy Joanna Gałka, mama 13-letniej Izy i 12-letniej Andżeliki. Wczoraj cała rodzina podziwiała nowe cztery kąty.
- Jest ustawne. Pokoje mają funkcjonalne, kwadratowe kształty. W łazience są już kafelki, sanitariaty, jest kuchenka - cieszył się tata Rafał Gałka.
Bloki stoją obok dwupasmówki Katowice - Warszawa, tuż obok Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących. Obok nowych budynków znajdują się tu tylko cmentarz i nieużytki, na których w przyszłości miasto ma też wybudować bloki. - Nigdy nie chcieliśmy mieszkać w centrum, gdzie jest głośno, nie ma nawet gdzie pospacerować. Dąbrówka jest dobrze skomunikowana z miastem. Córki mają bezpośredni autobus pod Pałac Młodzieży (...) - wylicza Rafał Gałka.
Z lokalizacji zadowolona jest też inna lokatorka Ewa Rzepecka. - Do tej pory mieszkałam w Szopienicach. Tam jest hałas, a tu taki spokój. Mam też wilczura, który wymaga dalekich spacerów, a tutaj, na Dąbrówce, jest gdzie z psem chodzić - cieszy się Rzepecka.
Nowe mieszkania nie należą do tanich. Rzepecka za czynsz i wodę będzie musiała płacić ok. 750 zł miesięcznie. - I tak się opłaci. Gdybym miała zamieszkać w starym mieszkaniu, musiałabym zrobić kosztowny remont. A tu tylko pakuję rzeczy i wchodzę. Żadnych remontów, dodatkowych zakupów. Dlatego też zdecydowałam się na przeprowadzkę tutaj - tłumaczy lokatorka.
- Mieszkania otrzymali oczekujący, którzy nie mają niskich dochodów, do tej pory mieszkali w mieszkaniach komunalnych, a chcieli polepszyć swój standard. Miesięczny czynsz wynosi 6 zł 68 gr za metr kwadratowy - tłumaczy Piotr Uszok, prezydent miasta, który wręczał klucze do nowych mieszkań. Prezydent dodał, że budowa kolejnych bloków planowana jest w tym roku na osiedlu Witosa, w Bogucicach, starej Ligocie i na Zawodziu. Za mieszkania przy ul. Techników miasto zapłaciło prawie 4 mln zł. Wokół budynków zbudowano też place zabaw. - Mamy nadzieję, że kiedyś powstanie tu osiedle z prawdziwego zdarzenia, jakiś pub czy kafejka. A później może jakaś świetlica młodzieżowa lub dom kultury? - dodają Joanna i Rafał Gałkowie. Gazeta Wyborcza, Anna Malinowska 2007.01.29, W Katowicach wybudowano nowe mieszkania komunalne
Do góry
Szpitale w Katowicach dla wszystkich
Koniec z dyżurowym bałaganem - to dobra wiadomość dla chorych w Katowicach. Każdy szpital w mieście będzie musiał przyjąć wszystkich pacjentów, którzy akurat do niego zostaną przywiezieni.
Dwa tygodnie temu alarmowaliśmy na łamach Gazety, że katowickie szpitale nie chcą dyżurować! Pogotowie ostrzegało: - Skończy na tym, że pacjent nam umrze w karetce. Powód: szpitale wbrew wcześniej ustalonemu harmonogramowi po kolei odmawiały pełnienia ostrych dyżurów, szczególnie z zakresu interny.
Problem stawał się coraz poważniejszy, bo chorzy potrzebujący nagłej pomocy internistów stanowią na ogół największą grupę pacjentów pogotowia. Tymczasem według Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w styczniu średnio co trzeci dzień jakiś szpital rezygnował z pełnienia dyżuru internistycznego. Powód za każdym razem ten sam: pełne obłożenie łóżek.
- Szpitale nauczyły się przez lata odmawiać i odsyłać karetkę z pacjentem. Aż dojdzie do tragedii, jak przed laty w Częstochowie. Kilka szpitali odmówiło przyjęcia, a chory zmarł w karetce - martwił się dr Krzysztof Leki, wicedyrektor WPR-u.
Podobne problemy pojawiały się już na Śląsku dwa lata temu. Nigdy jednak nie było aż tak źle jak teraz. - Po artykule w Gazecie po raz kolejny spróbowaliśmy załagodzić spory między szpitalami o to, kto i ile ma wziąć dyżurów w miesiącu. Na próżno. Dlatego postanowiliśmy skończyć z wyznaczaniem dyżurnych szpitali. Od 1 lutego wszystkie placówki będą musiały codziennie przyjmować każdego przywiezionego do nich chorego - mówi Jerzy Łączkowski, naczelnik wydziału zdrowia Urzędu Miejskiego.
Dr Leki z pogotowia: - To dobre rozwiązanie dla pacjentów. Mam nadzieję, że szpitale będą je respektować. Jest też zgodne z ustawą o ratownictwie medycznym. Ona wyraźnie mówi, że chorego należy przewieźć do najbliższej placówki, w której może mu być udzielona pomoc.
Dyrektorzy szpitali nie są zachwyceni. Jednak zgodnie przyznają, że miasto nie miało innego wyjścia. - Wyznaczanie dyżurnych szpitali służyło oszczędnościom. W przypadku oddziałów urazowych udało się ten system utrzymać, w przypadku interny - nie. Szkoda. Teraz wszyscy będą musieli utrzymywać przez cały czas w pełnej gotowości swoje oddziały internistyczne, a to będzie więcej kosztować - mówi Wojciech Wróbel, wicedyrektor Górnośląskiego Centrum Medycznego w Ochojcu. (...)
Pogotowie zapewnia, że chorych będzie rozwozić po szpitalach sprawiedliwie, czyli nigdy za dużo do jednej placówki. O wyborze szpitala może też zgodnie z prawem zdecydować sam chory.
- Nie powinno być już nikogo, kto nam odmówi ratowania pacjenta. Jeśli tak się stanie, zażądamy odmowy na piśmie. Taki dokument może być podstawą do zerwania kontraktu, dlatego wątpię, by jakikolwiek szpital go wydał. Chorzy są więc chronieni - podkreśla Leki. Gazeta Wyborcza, Judyta Watoła 2007.01.29, Szpitale w Katowicach dla wszystkich
Do góry
Obchody rocznicy tragedii w hali MTK
Mija rok od największej katastrofy budowlanej w historii Polski. 28 stycznia ubiegłego roku pod gruzami zawalonej hali wystawowej Międzynarodowych Targów Katowickich, gdzie odbywała się wystawa gołębi pocztowych, zginęło 65 osób, a ponad 140 zostało rannych.
Wezmą w niej udział rodziny ofiar, hodowcy gołębi, uczestnicy akcji ratunkowej oraz wszyscy pogrążeni w smutku i żałobie. Po mszy na terenie targów poświęcone zostanie miejsce upamiętnienia ofiar tragedii. Jesienią ma tam stanąć pomnik ku ich czci. Wybrano już projekt monumentu ś utworzą go dwie czterometrowe, granitowe płyty, pomiędzy którymi znajdą się wylatujące, odlane w brązie gołębie. Wszystkie projekty, które wpłynęły na konkurs, zostaną dziś wystawione w kaplicy przy chorzowskim kościele św. Antoniego.
Śledztwo, które ma doprowadzić do ukarania winnych katastrofy, wciąż trwa. Prokuratura postawiła już zarzuty 12 osobom. Byli szefowie Targów są aresztowani. (...) Gazeta Wyborcza, Małgorzata Goślińska 2007.01.26
Do góry
Zanim nadeszły sowieckie tanki
(...) Rozmowa z Haliną Holas-Idziakową
Trudno sobie wyobrazić bardziej dramatyczne okoliczności niż te, które towarzyszyły narodzinom Pani syna, Sławomira. Chyba mieliście świadomość, że lada chwila mogą wkroczyć do miasta czerwonoarmiści?
- Rzeczywiście, wszyscy wiedzieliśmy, że będą to gorące dni. Próbowałam się do nich przygotować. Baliśmy się ataków bombowych, bo mieszkaliśmy blisko dworca kolejowego. Zeszliśmy do obskurnej piwnicy. Moi bliscy postawili łóżko, krzesła, jakieś miednice. Ale kiedy zobaczyłam te warunki, prowadząc za rękę moją pięcioletnią córeczkę, to się przeraziłam. Za naszą kamienicą, w oficynie, stał niski budynek drukarni, opuszczonej już tego dnia. Były tam również pomieszczenia biurowe. Poprosiłam o przeniesienie łóżka. No i stało się. Pojawił się na tym świecie Sławek, mój syn. Na szczęście bez komplikacji. Dziecko odebrała bardzo dzielna położna, która, mimo że wcześniej Rosjanie ostrzelali jej mieszkanie przy ulicy Kościuszki, przyszła do nas. Później wszystkie obowiązki spadły na mojego męża.
Pierwszych czołgów Pani nie widziała?
- Nie, bo nie wychodziliśmy z domu. Panowało bezkrólewie, Niemców już nie było, a Rosjan jeszcze nikt nie widział, tylko mówiło się, że są gdzieś pod Mysłowicami. Po paru dniach przenieśliśmy się do swojego mieszkania na drugim piętrze, tuż obok zakładu, przy Staromiejskiej 7. Niebawem doszło do dramatycznego zdarzenia. Drzwi były szklane, więc bez trudu rozpoznałam obcych żołnierzy. Chcieli wejść. Próbowałam rozmawiać, ale rozbili wystrzałami karabinowymi zamek i wdarli się do środka. Było ich trzech, pijanych do nieprzytomności. Zaczęli buszować po mieszkaniu. Byłam ciągle w szlafroku, z dzieckiem na ręku. Strzelali, puścili serię po klawiaturze fortepianu. Mieszkanie miało trzy wyjścia. Udało mi się uciec i zostawić dziecko u sąsiadów. Wróciłam i wypchnęłam męża. Nie wiem, skąd wzięłam tyle siły. Szukaj ratunku - zdążyłam tylko rzucić. W końcu też znalazłam się na ulicy, trzymając córkę za rękę. Zobaczyłam męża konferującego już z jakimś porucznikiem w polskim mundurze. Pierwsze pytanie: czy jesteśmy Polakami? Drugie: czy dziecko mówi po polsku? Wyłącznie - padła odpowiedź. Należy nam się jakaś ochrona, w końcu weszliście do Katowic, do Polski - przekonywaliśmy tego wojskowego, zresztą dobrze mówiącego po polsku. To go zmobilizowało, wziął ze sobą dwóch szeregowców i poszedł na górę. Rosjanie zorientowali się, uciekli kuchennym wyjściem. Ów porucznik złapał jednego z nich na podwórzu i postawił pod ścianą. Nic się nie stało, żyjemy, a on jest bardzo pijany, niech go pan puści - przekonywałam porucznika. No i puścił.
Widziała Pani pożary?
- Nie, choć informacje szybko docierały. Spłonęła kamienica, gdzie obecnie stoi Zenit. Tam były delikatesy. Rosjanie słusznie podejrzewali, że w piwnicach może być alkohol, a prądu nie było, więc posługiwali się otwartym ogniem. Ale to nie był wielki pożar. Wiem, bo w gaszenie zaangażowała się rodzina mego męża.
I pomógł obfity śnieg na dachach?
- Tak. Panował też ciężki mróz.
Mówiła Pani o dniach bezkrólewia, ale wcześniej podobno wszystko działało. Niemal do końca jeździły tramwaje, pracowała poczta, dzwoniły telefony, wychodziły gazety, funkcjonowały wodociągi...
- To prawda. Moja położna pracowała, kontaktowała się na przykład z doktorem Bańkowskim w szpitalu przy Raciborskiej, bardzo dzielnym człowiekiem, który do końca opiekował się kobietami i dziećmi.
Dlaczego ludzie nie wyszli na ulice z kwiatami, by witać Rosjan?
- Chodniki i ulice były zasypane wysokim śniegiem, poza tym front w powszechnym przekonaniu zawsze niesie zagrożenie. Panował ogromny stres i niepokój.
Administracja niemiecka i mundurowi opuścili miasto. Nie czuliście ulgi?!
- Nie, raczej napięcie, na frontowców nikt nie czekał z otwartymi ramionami, tym bardziej że po przekroczeniu granic Śląska puszczeni byli samopas. Wiadomo było, że strasznie piją i strzelają. Ten czas niepokoju trwał dość długo. Wieczorem nikt, kto nie musiał, nie wychodził na ulicę. Nie było jasne, czym się taki spacer może zakończyć. Nie było energii, brakowało wody, nie działała komunikacja. Pieniądze nie miały żadnej wartości.
Jak normalizowała się sytuacja? Czy mogliście w końcu bez przeszkód uruchomić swój zakład fotograficzny?
- Znaleźliśmy się w dość dobrej, nawet wyjątkowej sytuacji, bo Rosjanie chętnie się fotografowali. Płacili chlebem, czasem mąką bądź cukrem. Żywność zastępowała pieniądze. Kiedy musiałam pójść z niemowlęciem do lekarza, to pod pachą niosłam właśnie chleb. Karmiłam rodzinę, krewnych, znajomych, liczny personel, nawet obcych. Zakład i mieszkanie były obszerne. Na łóżkach polowych rozkładało się wielu ludzi. Dla jednych był to przystanek w ich wędrówce po kraju, dla innych tymczasowa przystań. Koczowali, póki nie znaleźli czegoś dla siebie.
Chronił Was zawód...
- Tak, jak w czasie okupacji. Mimo że nie przyjęliśmy volkslisty, mieliśmy przepustki do Generalnej Guberni i - co było bardzo ważne - mogliśmy pracować. Oczywiście, zakład przejęli Niemcy. Był kierownik i pani przyjmująca zamówienia. Ale udało się utrzymać dobre układy.
Katowice były wtedy bardzo wymieszane narodowościowo, później zresztą też.
- To był typowy pas przygraniczny. W latach 30. do naszego zakładu codziennie dojeżdżały dwie panie z Bytomia. Oczywiście, musiały mieć stosowne przepustki i pozwolenia na pracę.
Niemki? Polki? Ślązaczki?
- Powiedzmy - Ślązaczki. Co tam komu w duszy grało, można było wiedzieć tylko wtedy, gdy się z kimś bliżej i dłużej obcowało. Bywało różnie... Oto przykład, bodaj z sierpnia roku 1939. Zostaliśmy zaproszeni do katowickiego radia, by omówić jakieś tam nasze prace. Zobaczyłam wtedy grupę stojących mężczyzn, z Ligoniem w środku. Podchodząc, dostrzegłam z boku pewnego pana, o którym wiedziałam, że był narzeczonym naszej dobrej znajomej, że właśnie wyniósł się z Polski i miał prohitlerowskie sympatie. Stał przy samochodzie. Znałam Ligonia i ostrzegłam go, by budynek opuścił tylnym wyjściem. Tak też zrobił. Potem, już po wybuchu wojny, ten człowiek zjawił się w zakładzie i wypytywał mnie o Ligonia. Wiedziałam więc, że się nie pomyliłam. Gazeta Wyborcza, Rozmawiał Krzysztof Karwat 2007.01.26
Do góry
Proces Wujka odskocznią do kariery
Prowadząca trzeci proces Wujka sędzia Monika Śliwińska zostanie nowym szefem Sądu Okręgowego w Katowicach. Będzie najmłodszym prezesem w historii śląskiego wymiaru sprawiedliwości. - Mamy tylko nadzieję, że znajdzie czas, aby doprowadzić proces do końca - mówią pokrzywdzeni w czasie milicyjnej pacyfikacji górnicy.
Już 8 lutego sędziowie Sądu Okręgowego w Katowicach wybiorą nowego prezesa. Zastąpi on Irenę Piotrowską, która została mianowana dyrektorem biura Krajowej Rady Sądownictwa. Kandydata na fotel prezesa wskaże Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości. Według informacji Gazety będzie nim sędzia Monika Śliwińska, która prowadzi trzeci proces zomowców, oskarżonych o pacyfikację kopalni Wujek i Manifest Lipcowy w grudniu 1981 r. Głosowanie w sprawie jej nominacji będzie tylko formalnością.
Śliwińska jest bardzo lubiana w środowisku śląskich prawników. Wielu sędziów podkreśla jednak, że nigdy nie pełniła funkcji kierowniczych i może sobie nie poradzić w administrowaniu jednym z największych sądów w kraju. Z kolei dla innych ten brak doświadczenia jest największym atutem Śliwińskiej. - Ona ma zapał do pracy, a sądowi jest potrzebne nowe, świeże spojrzenie na wiele spraw - mówią. Jako przykład jej sprawności podają proces Wujka, który prowadzi w rekordowym tempie. (...)
Informacja o wyborze sędzi Śliwińskiej na prezesa sądu zaniepokoiła oskarżycieli posiłkowych w procesie Wujka. Boją się, że ogłoszenie wyroku może opóźnić się nawet o wiele miesięcy, bo pani prezes wiele czasu będzie musiała poświęcić czynnościom administracyjnym.
- Sędzia Śliwińska ma wiele zalet, jest też energiczna. Mamy więc nadzieję, że nie zapomni o nas i znajdzie czas na jak najszybsze dokończenie procesu - apelował w czwartek Czesław Kłosek, jeden z górników rannych podczas pacyfikacji kopalni Wujek. Przypomnijmy, że wyrok miał zapaść już jesienią, jednak nieoczekiwanie pojawił się świadek, który twierdzi, że wie, kto strzelał do górników. W zamian za zeznania domaga się statusu świadka incognito. Sędziowie mu odmówili, uznając że jest niewiarygodny. Od kilku miesięcy trwa prawnicza przepychanka w tej sprawie.
- Prezes sądu może orzekać w procesach, więc sprawa Wujka nie jest zagrożona. A z tego co wiem, dla sędzi Śliwińskiej wydanie wyroku będzie sprawą priorytetową - zapewniał jeden z kolegów przyszłej pani prezes.
Mimo usilnych prób, od środy nie udało się nam skontaktować z sędzią Moniką Śliwińską. Gazeta Wyborcza 2007.01.25, Marcin Pietraszewski: Proces Wujka odskocznią do kariery
Do góry
Wyniki konkursu na pomnik tragedii MTK
Jeszcze w tym roku powstanie monument upamiętniający 65 ofiar największej katastrofy budowlanej w dziejach Śląska. Norbert Jastalski, artysta z Zabrza, który zwyciężył w zakończonym w środę konkursie na budowę pomnika, chce, aby były to rwące się do lotu gołębie.
Ryszard Szopa, sekretarz jury, prezentuje zwycięski projekt Norberta JastalskiegoJury - składające się z przedstawicieli środowiska artystów oraz chorzowskiego magistratu - ogłosiło zwycięzców konkursu na pomnik ofiar zawalonej rok temu hali Międzynarodowych Targów Katowickich. Przyznano cztery nagrody, w tym dwie pierwsze: dla zabrzańskiego artysty Norberta Jastalskiego oraz architektów z Katowic - Andrzeja Grzybowskiego i Aliny Borowczyk-Grzybowskiej. Otrzymali po 5 tys. zł, jednak jury do dalszych prac nad pomnikiem zaprosiło zabrzanina. - Jego koncepcja najbardziej wyrażała nasze oczekiwania. Podobnie jak w wielu innych pracach, pojawiają się tutaj gołębie, jednak artyście udało się pogodzić czytelną ideę z wysokimi walorami plastycznymi - uzasadnia wybór Ryszard Szopa, sekretarz jury konkursowego.
Praca przedstawia dwie pionowe płaszczyzny, a ze szczeliny pomiędzy nimi sączy się światło. Przez tę wyrwę wylatują gołębie. Z tyłu pomnika będzie można zobaczyć kotłujące się ptaki, walczące o wydostanie się na zewnątrz. Od frontu wzbijające się majestatycznie do lotu gołębie maję wyrażać nadzieję. - Ta hala była dla mnie bardzo ważna, bo często projektowałem tam różne stoiska - mówi rzeźbiarz. Dodaje, że równie dobrze to on mógł być jedną z ofiar, często doglądał zaprojektowanych przez siebie aranżacji. Na jednej z płyt pojawią się wszystkie nazwiska ofiar - to wymóg konkursu. Artysta chce, znalazły się one w jednej kolumnie. Liczba nazwisk ma oddawać skalę tragedii. Płyty otrzymają granitową okładzinę, gołębie wykonane zostaną z brązu.
Jastalski ukończył liceum plastyczne w Kielcach, ma 44 lata. Na Śląsk przywiodła go miłość. Dotychczas największym jego dziełem był pomnik Chopina, który wykonał dla Montevideo wraz z prof. Gustawem Zemłą. Jego autorskie dzieła znajdują się także w Paryżu, Kanadzie, Moskwie.
Druga nagrodzona praca miała charakter bardziej abstrakcyjny: przedstawia wielki monolit, który się ułamał. Trzecia - dzieło katowickiego rzeźbiarza Wojciecha Grzywaczyka - przedstawia skuloną ludzką postać przytulającą gołębia, którą otaczają agresywne konstrukcje. Większość pozostałych prac drążyła motyw gołębi, lecz rzadko wychodziła poza dosadność i banał. Nie zabrakło również martyrologicznych motywów - powbijanych w ziemię krzyży czy przeniesionych żywcem ze zdjęć prasowych gołębi siedzących na zwalonej konstrukcji.
Zwycięska rzeźba ma stanąć jeszcze przed końcem sezonu lotów gołębi pocztowych, w połowie września. Odsłonięciu ma towarzyszyć wypuszczenie przez hodowców setek ptaków. Całkowity koszt budowy nie przekroczy 100 tys. zł. Swoją pomoc zaoferowały Chorzów i Katowice, jednak każdy może dorzucić cegiełkę na budowę, wpłacając pieniądze na specjalne konto.
27 stycznia w południe w intencji ofiar zostanie odprawiona msza święta w kościele św. Antoniego przy placu Matejki w Chorzowie. W tym samym dniu o godz. 14 na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich przy ul. Bytkowskiej poświęcone zostanie miejsce, na którym stanie pomnik ofiar tragedii.
Pieniądze na budowę pomnika można wpłacać na rachunek bankowy ING Bank Śląski SA nr 86 1050 1214 1000 0023 0882 62 19, z dopiskiem Pomnik Ofiar Katastrofy MTK. Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 2007.01.24
Do góry
Kolejne zatrzymania w sprawie MTK
Śląska policja zatrzymała w środę Adama J., kierownika budowy hali wystawowej MTK, pod gruzami której zginęło 65 osób. - Zataił on, że podczas robót dach się ugiął - twierdzi prokuratura. Zarzuty przedstawiono też powiatowej inspektor nadzoru budowlanego.
Adama J. zatrzymali wczoraj w Mysłowicach oficerowie ze specjalnej grupy operacyjnej, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy hali wystawowej Międzynarodowych Targów Katowickich. W 2000 r. mężczyzna pracował w firmie Przemysłobud i był kierownikiem budowy hali. Śledczy ustalili, że podczas robót dach budynku ugiął się od zalegającego na nim śniegu.
- Adam J. nie zgłosił tego nadzorowi budowlanemu, nawet nie wpisał tego faktu do książki robót - ujawnił wczoraj prokurator Tomasz Tadla, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Dach został odśnieżony, a wygięcie po cichu usunięte - bez wzmacniania konstrukcji. Powołani przez prokuraturę biegli z zakresu budownictwa nie mają wątpliwości, że to zaniechanie w ogromnym stopniu przyczyniło się do zawalenia się hali. Ich zdaniem jej konstrukcja była wadliwa, a projektanci prawdopodobnie z powodu oszczędności usunęli z projektu część elementów wzmacniających konstrukcję dachu.
- Jego ugięcie podczas budowy było sygnałem ostrzegawczym, że dojdzie do tragedii. Został on jednak zlekceważony - mówi jeden z oficerów śląskiej policji.
Adamowi J. przedstawiono wczoraj zarzuty świadomego spowodowania zagrożenia katastrofą budowlaną i nieświadomego jej spowodowania. Grozi mu do 8 lat więzienia. Dzisiaj prokuratura zdecyduje, czy złoży wniosek o tymczasowe aresztowanie mężczyzny. - Wszystko będzie zależało od tego, czy powie, kto mu kazał zataić fakt wygięcia dachu - mówi nasz informator.
Zarzuty spowodowania zagrożenia katastrofą budowlaną usłyszała wczoraj także Maria K., powiatowy inspektor budowlany z Chorzowa. Zdaniem prokuratury zlekceważyła kolejne uszkodzenie dachu, do jakiego doszło w 2002 r. Kobieta miała nie wydać zakazu użytkowania budynku, a potem przez wiele miesięcy zwlekała z egzekucją zaleceń kontrolnych. Po przesłuchaniu Maria K. została zwolniona do domu. Śledczy zawiesili ją tylko w czynnościach służbowych.
W śledztwie w sprawie katastrofy MTK zarzutami objęto już 12 osób. W areszcie siedzą członkowie zarządu MTK oraz projektanci hali. Prokuratura nie wyklucza kolejnych zatrzymań, śledztwo prawdopodobnie zostanie bowiem przedłużone o kolejne trzy miesiące.
Hala MTK zawaliła się 28 stycznia zeszłego roku, podczas międzynarodowej wystawy gołębi. To była największa katastrofa budowlana w powojennej historii Polski. Pod gruzami zginęło 65 osób, a 144 zostały ranne. Ustalono, że bezpośrednią przyczyną tragedii była zalegająca na dachu gruba warstwa lodu i śniegu. Kierownictwo targów miało z powodów oszczędnościowych zrezygnować z jego odśnieżania. Budynek hali mógł jednak runąć w każdej chwili, bo został źle zaprojektowany. Gazeta Wyborcza, Marcin Pietraszewski 2007.01.24
Do góry
Katowicki Spodek przed generalnym remontem
Spodek czeka generalny remont. Miasto chce - razem z unijnym dofinansowaniem - przeznaczyć na ten cel ok. 20 mln zł. Jeszcze w tym roku powinna rozpocząć się modernizacja zewnętrznej galerii oraz schodów wejściowych. Wiadomo, że najtwardszym orzechem do zgryzienia będzie elewacja talerza, której elementem jest... azbest.
- Najpierw musimy poczekać na ekspertyzę stanu technicznego całego Spodka. Dopiero potem można podjąć jakieś decyzje dotyczące remontu elewacji - tłumaczy Waldemar Bojarun, rzecznik katowickiego UM.
Najbardziej prawdopodobne są dwa scenariusze: pokrycie elewacji hali specjalną farbą, która zmniejsza kilkakrotnie emisję azbestu lub całkowity demontaż zewnętrznego pokrycia talerza. Jednak według specjalistów najlepszym rozwiązaniem jest demontaż azbestowej konstrukcji. Zwłaszcza, że zgodnie z przepisami trzeba to będzie i tak zrobić - najpóźniej do 2032 r.
Usunięcie azbestu może być kosztowne. Zajmujące się tym firmy liczą sobie nawet po kilkaset złotych od jednego metra kw. Ale Spodek musi poradzić sobie nie tylko z azbestem. Chodzi też o drogi pożarowe, które teraz są niekompletne i pozwalają na 14-tysięczną widownię wpuścić tylko niespełna 9 tys. ludzi. - Pracę te traktujemy jako pilne - zapewnia Bojarun.
Do tej pory na remont hali wydano ok. 20 mln zł. Dziennik Zachodni, mit 2007.01.24
Do góry
Dobra kondycja finansowa Katowic
Fitch Ratings, międzynarodowa agencja ratingowa, zwiększyła ocenę wiarygodności kredytowej Katowic.
Nowy rating daje stolicy Górnego Śląska (Województwa Œlšskiego - red.) ocenę A- (A z minusem). - Najwyższa, jaką mogliśmy dostać, ponieważ taką samą notę ma Polska, a miasta nie mogą mieć wyższej oceny niż cały kraj - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik katowickiego magistratu.
Dobry rating miasta to efekt jego dobrej pozycji finansowej. Katowice mają niewielki deficyt budżetowy i nie są zadłużone na astronomiczne kwoty. - To sygnał dla inwestorów, że jesteśmy wiarygodnym partnerem. Z kolei mieszkańcy mogą mieć pewność, że miasto dobrze gospodaruje płaconymi przez nich podatkami - dodaje Bojarun. Gazeta Wyborcza, pj 2007.01.22
Do góry
Muchowiec będzie lotniskiem pasażerskim?
10 mln zł ma kosztować budowa nowego pasa startowego na Muchowcu. Betonowy pas będzie miał 850 m długości i 25 m szerokości. Powstanie wzdłuż ul. Lotnisko. - Zdecydowaliśmy, że sami zapłacimy za projekt - mówi Andrzej Wernicke, prezes katowickiego aeroklubu.
Dla Muchowca ta inwestycje może mieć przełomowe znacznie. Na nowym pasie będą mogły lądować małe samoloty pasażerskie przewożące do 18 osób. Teraz lotnisko spełnia tylko funkcje szkoleniowe i przyjmuje jedynie maszyny lądujące na trawie. - Chcemy stać się lotniskiem miejskim z prawdziwego zdarzenia. Takim, które nie tylko uczy pilotów latać, ale też jest otwarte dla samolotów biznesmenów i turystów przylatujących na Śląsk - dodaje prezes Wernicke.
Dziś większość takich maszyn ląduje w Pyrzowicach. - Do nas trafia jedynie kilka prywatnych samolotów w miesiącu, a mogłoby kilkadziesiąt - mówi Wernicke i przekonuje, że większy ruch samolotów nad Katowicami nie będzie przeszkadzał mieszkańcom. - Nowoczesne samoloty pasażerskie są ciche - tłumaczy.
Prezes liczy, że resztę pieniędzy na budowę nowego pasa wyłożą unijne fundusze i Katowicki Holding Węglowy, który musi płacić za szkody górnicze powstałe na Muchowcu (kopalnie zniszczyły dotychczasowy pas startowy, który może być wykorzystywany tylko w części).
Teraz pojawiła się szansa na budowę nowego pasa, bo holding szykuje się do eksploatacji nowych złóż pod miastem. Obiecał, że sfinansuje część nowego pasa i tak zabezpieczy tereny pod lotniskiem, że o nowych szkodach górniczych nie będzie już mowy.
Prezes Wernicke przyznaje, że dziś większość mieszkańców omija lotnisko z daleka, myśląc, że to miejsce zarezerwowane tylko dla doświadczonych pilotów i tych, którzy uczą się latać.- Każdy może przyjść, podziwiać samoloty, popatrzeć, jak lądują i startują. Chcemy się zmienić i zacząć żyć życiem miejskim - zaprasza szef aeroklubu. Dodaje, że pierwszy krok został już zrobiony. Lada dzień zakończy się remont restauracji w budynku lotniska.
Na plany rozwoju Muchowca przychylnym okiem patrzy też lotnisko w Pyrzowicach. - Nie mamy nic przeciwko, by małe samoloty pasażerskie lądowały w Katowicach. Myślimy nawet o szerszej współpracy, lada dzień będziemy omawiać jej szczegóły - mówi Cezary Orzech, rzecznik Międzynarodowego Portu Lotniczego w Pyrzowicach.
Okazuje się bowiem, że lotnisko miejskie bardzo by się na Śląsku przydało. Podczas dużego ruchu w powietrzu małe samoloty można by kierować na Muchowiec, tak by nie przeszkadzały w lądowaniu dużym maszynom. Gazeta Wyborcza, Tomasz Głogowski 2007.01.21
Do góry
Tolerancyjnie w Katowicach
To jest biologiczne, nikogo nie krzywdzą, są ładne i zdolne, niech omijają prawo i szukają przestrzeni w kulturze - dyskusja o tolerancji w Katowicach.
Wegetariańska restauracja Złoty Osioł w Katowicach słynie już ze spotkań o feminizmie i płci. Schodzą się tłumy.
W sobotni wieczór jednak stoliki są puste. Po Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu była to najskromniejsza promocja książki Dziewczyny, wyjdźcie z szafy. Informacja o spotkaniu z autorką Anną Laszuk pojawiła się na drzwiach baru tuż przed rozpoczęciem.
16 osób. Pani biolog z Katowic, lat 46, urzędniczka z Sosnowca, lat 53, geolog z Katowic, lat 72
(jeden z trzech facetów), i młodzi. Dowiedzieli się pocztą pantoflową albo wpadli przypadkiem. Literatka z Gliwic, lat 30, miała czas do odjazdu pociągu i zajrzała do internetu, co się dzieje w Katowicach.
Takie książki w Polsce można policzyć na palcach jednej ręki. Dziewczyny, wyjdźcie z szafy ukazała się w księgarniach na początku stycznia. To zbiór reportaży o lesbijkach. Trzy na 30 występują z nazwiska.
Laszuk - wychowana w rodzinie konserwatywnej, feministka, działaczka - we wstępie do książki pierwszy raz wyznaje publicznie, że jest lesbijką.
Co czuje? - Strach i ulgę. Radość, że miałam odwagę. Nie żałuję, wiem, że dobrze zrobiłam. Mam nadzieję, że innym to pomoże. Jeszcze nie wiem, czy mi zaszkodzi - mówi Laszuk.
W Złotym Ośle nie spotkała wrogów. Spór wybuchł o to, jak uczyć akceptacji.
- Punktem wyjścia powinno być tłumaczenie, skąd to się bierze - stwierdziła pani biolog. W Śląskiej Akademii Medycznej wykłada o płci mózgu. - Zauważyłam, że ludzie zaczynają wtedy inaczej patrzeć na homoseksualistów.
Urzędniczka znalazła inne usprawiedliwienie. Wspomniała swoją przyjaciółkę ze studiów, transseksualistkę: - Przecież nikogo nie krzywdzi. Zdolna, projektuje silniki do samolotów, jeździ po całym świecie, zawsze przywozi nam prezenty.
Laszuk ma 37 lat. Jest dziennikarką Radia TOK FM: ładną, miłą, inteligentną. - Musimy być wspaniałe - uśmiecha się przewrotnie. - Szukanie usprawiedliwienia to startowanie z pozycji, że lesbijka jest gorsza.
Jej bohaterki są różne. Stare i młode, z miast, miasteczek i wsi, pani psycholog, lekarka, inwalidka, gospodyni domowa. Nazwisk nie podają te zwykłe.
Na antenie radia Laszuk nasłuchała się od słuchaczy o lesbach i pedałach. Jak się zachowają jej homofobiczni rozmówcy, wiedząc, kim jest?
Młodzi proponowali w Ośle, żeby omijać prawo. - Lesbijki nie mogą wychowywać dzieci, ale je mają - podawali przykład. - A pragmatyzm, prawo do dziedziczenia? - przypomniała Małgorzata Tkacz-Janik, która prowadziła sobotnie spotkanie. Jest zwolenniczką demonstrowania odmienności.
Młodzi chcą szukać przestrzeni w kulturze. Literatka z Gliwic pisze sztuki o lesbijkach. Nie przedstawiła się. - Media pokazują świat homoseksualistów jako sensację - mówi.
Urzędniczka nie chciała podać nazwiska ze strachu: - W pracy będą podważać moje kompetencje.
Geolog: - Jestem nietypowym Polakiem. Urodziłem się we Lwowie. Może to mnie nauczyło tolerancji? Nazywam się Ryszard Kowalczuk - i poprosił Laszuk o autograf dla siebie i żony. Gazeta Wyborcza, Małgorzata Goślińska 2007.01.21
Do góry
Galeria na katowickim rondzie już gotowa
Warszawa ma Bunkier Sztuki, a w Katowicach od marca będzie działać Rondo Sztuki. Tak nazywa się spektakularna półkopuła na katowickim rondzie. Tylko jak zawiesić obrazy na ścianach, które nie mają kątów prostych?
Do Ronda Sztuki, które zostało oddane pod opiekę katowickiej Akademii Sztuk Pięknych, można wejść jednym z kilku wejść w pionowej ścianie, tuż przy peronie przystanku tramwajowego. Cały parter zajmie sala o powierzchni 500 m kw., w której będą eksponowane dzieła sztuki. - Wystawiennictwo kojarzy się z reguły ze skupieniem. Nasza galeria będzie inna, bo stoi na rondzie i jest przeszklona. Tętniące życiem miasto będzie tłem dla prezentacji sztuki - mówi Małgorzata Wójcik, menedżerka galerii.
Szklane ściany zostały częściowo przesłonięte od środka ekranami. Pojawiły się na specjalne życzenie Akademii, by umożliwić lepszą ekspozycję. To wbrew koncepcji projektanta kopuły, architekta Tadeusza Czerwińskiego. Ścianki nie dochodzą do podłogi i sufitu, dając w ograniczonym stopniu wrażenie otwartości. Niestety, zamontowano je na stałe, jednoznacznie definiując wnętrze. Przesuwne ściany umożliwiłyby otwarcie sali na otoczenie, co mogłoby być wskazane w przypadku niektórych konferencji czy wystaw. Nieco zmarnowano więc możliwość, jaką dawała lokalizacja galerii - zderzenia sztuki z życiem miasta.
Wątpliwym rozwiązaniem jest też podwieszony sufit w głównej sali. Na ruszcie ze stali nierdzewnej pojawiła się stalowa siatka o dużych oczkach, przez którą widać wszystkie bebechy budowli. Wygląda to raczej na niezamierzony efekt niż celowe podkreślanie przemysłowej stylistyki. W kopule dominują surowe materiały, jak szara betonowa posadzka, betonowe kolumny, matowa, surowa stal. Zgrzytem jest więc gładki chrom na suficie.
Stalowy sufit ma jeszcze jedną wadę - gdy przejeżdża tramwaj, lekko dzwoni. Jednak ogólnie akustykę budynku należy pochwalić. Mimo olbrzymiego gwaru ulicznego, w środku słyszy się tylko ciche, przytłumione dudnienie.
Ekspozycja w głównej sali będzie zmieniana każdego miesiąca. - Będziemy tu prezentować sztukę uznanych artystów. Architektura obiektu i jego lokalizacja przyciągną odwiedzających jak magnes - uważa Wojcik. Ma rację, bo chociaż obiekt jeszcze nie działa, duża sala ma już zapełniony harmonogram na cały rok oraz kilka zajętych terminów w 2008, a nawet w 2009 roku.
Na piętro galerii wchodzi się po schodach zewnętrznych, a jedyna szatnia będzie działać w holu na piętrze - przemykanie na dół bez kurtki czy płaszcza będzie kłopotliwe zimą.
Górna kondygnacja kopuły to przestrzeń głównie dla młodych. Znajdzie się tu kawiarnia. Na tle szklanej ściany ustawiono drewnianą scenę, gdzie posłuchamy koncertów jazzowych bądź kameralistyki. Wnętrze jest znacznie przestronniejsze od parteru, sięga aż do czubka kopuły, widać jej spód oraz konstrukcję i kanały wentylacyjne.
Po stalowych schodach wchodzi się na antresolę, gdzie będą kolejne stoliki kawiarniane. Pod antresolą jest miejsce na galerię studencką. Na 120 metrach zawisną i staną prace młodych, debiutujących twórców. Wydzielono tam też pomieszczenie na projekcje multimedialne.
Nowy obiekt jest tylko częściowo dostosowany dla osób niepełnosprawnych. Mimo dwóch wind, osoby na wózkach nie będą mogły korzystać z uroków tarasów, bo prowadzą na nie wyłącznie schody.
W gotowym obiekcie brakuje tylko dzieł sztuki, także tej użytkowej, w postaci mebli. Wojcik zapowiada, że pierwsze wystawy w Rondzie Sztuki będą związane z Katowicami. Na dole zobaczymy ekspozycję poświęconą projektom architektonicznym i planom przebudowy miasta, z licznymi wizualizacjami i makietami. Na górze katowicka ASP zaprezentuje najlepsze projekty dyplomowe swoich wychowanków z ostatnich dwóch lat. Gazeta wyborcza, Tomasz Malkowski 2007.01.17
Do góry
O czym myśli prezydent Katowic
Piotr Uszok, prezydent Katowic, opowiedział we wtorek o swoich planach na ten rok. Jak zawsze chce remontować i budować, ale o drogach, wyjątkowo, mówił bardzo niewiele.
Przez ostatnie lata Piotr Uszok opowiadał o przebudowie ronda i budowie Drogowej Trasy Średnicowej. Z tego powodu niektórzy złośliwie nazywali go drogowcem. Ponieważ rondo i tunel są już gotowe, na wczorajszym spotkaniu z dziennikarzami o drogach Uszok mówił niewiele. Wspomniał tylko o przebudowie ul. 73. Pułku Piechoty, tak by skierować tędy ruch tranzytowy. Ciężarówki ominęłyby wtedy ul. Brynowską. W tym roku Uszok planuje również rozpoczęcie prac nad przebudową rynku i fragmentem al. Korfantego. - Do 20 stycznia będzie gotowa makieta. Potem przez dwa miesiące będę rozmawiał o tych planach z mieszkańcami i właścicielami gruntów, a następnie przyjdzie czas na pierwsze prace przygotowujące inwestycję - zapewnia.
Prezydent planuje też wyremontować salę koncertową w Górnośląskim Centrum Kultury i zająć się niszczejącym Pałacem Młodzieży. Remont może kosztować nawet 40 mln zł.
Najważniejsza jednak wydaje się być obiecywana przez Uszoka modernizacja Spodka. Na najbardziej pilne remonty gmina przeznaczy na razie 5 mln zł. - Musimy mieć odnowiony Spodek, zanim w Gliwicach powstanie hala Podium - mówi prezydent. Budowa mieszczącej 15 tys. widzów gliwickiej hali ma się rozpocząć w 2009 roku i potrwa dwa lata. - Jeśli nie unowocześnię Spodka, to nie będzie konkurencyjny. W dodatku w 2009 roku mają się tu odbyć mistrzostwa Europy w koszykówce mężczyzn - dodaje. Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2007.01.16
Do góry
Lustracja śląskiego ZOMO?
Kadrowcy śląskiej policji otrzymali rozkaz stworzenia listy funkcjonariuszy służących przed laty w oddziałach ZOMO. - To przygotowania do kolejnej czystki personalnej - obawiają się stróże prawa.
Rozkaz o zebraniu archiwalnych materiałów dotyczących działalności ZOMO wydał gen. Marek Bieńkowski, komendant główny. Mają zawierać m.in. nazwiska służących tam funkcjonariuszy oraz przeprowadzonych przez nich akcji. Rozkaz dotyczy wszystkich komend wojewódzkich.
- Zbieramy te materiały na prośbę IPN-U - mówi podinspektor Zbigniew Matwiej, rzecznik prasowy komendanta głównego.
Andrzej Arseniuk, rzecznik IPN-u: - Nie będziemy tego komentowali, bo nie znamy tego rozkazu.
Oficerowie śląskiej policji przypuszczają, że tak naprawdę są to przygotowania do kolejnej czystki personalnej w resorcie. Rok temu z policji zwalniano ludzi z przeszłością w SB, a teraz w ramach głoszonej przez PiS dekomunizacji przyszedł czas na zomowców.
- Przecież nie wszyscy strzelali do górników i pałowali studentów - podkreśla jeden z wysokich rangą oficerów.
Swojego zaniepokojenia nie ukrywa też Roman Wierzbicki, przewodniczący zarządu regionalnego NSZZ Policjantów w Katowicach. Jego zdaniem IPN, mając informacje o jakimś przestępstwie, powinien zwrócić się do policji o ujawnienie uczestników konkretnych, interesujących śledczych wydarzeń. - Tworzenie listy wszystkich członków ZOMO rodzi obawy co do prawdziwych intencji takich działań. Tym bardziej że wielu z tych ludzi jest dawno w cywilu - mówi Wierzbicki.
Czarny scenariusz, którego najbardziej obawiają się śląscy policjanci, zakłada, że z pracą pożegnają się wszyscy, którzy mają zomowską przeszłość. I to bez względu na zasługi w walce z przestępcami. Jeżeli się to potwierdzi, ze służby odejdą najbardziej doświadczeni funkcjonariusze w regionie.
Co na to komenda główna? - Policjanci, którzy podczas służby w oddziałach ZOMO nie popełnili przestępstw kryminalnych, nie mają się czego obawiać - uspokaja Matwiej.
Wiadomo, że listę śląskich zomowców otwierał będzie nadkomisarz Andrzej Kukuła, obecny zastępca komendanta wojewódzkiego w Katowicach. Mając 20 lat, odrabiał w ZOMO wojsko. W grudniu 1981 r. jego kompania otrzymała rozkaz pacyfikacji kopalni Wujek. Kilka miesięcy temu Kukuła zapewniał, że stał wtedy za murem i słyszał tylko wystrzały. O tym, że na Wujku zginęło dziewięciu górników, miał się dowiedzieć dopiero po akcji.
- Komendant główny ciągle czeka na ustalenia IPN-u w tej sprawie - mówi Matwiej.
ZOMO - nazwa pochodzi od skrótu Zmotoryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej. Powołano je w 1956 r. do udzielania pomocy w czasie klęsk żywiołowych i ochrony imprez masowych. Funkcjonariusze ZOMO pomagali także przy budowie domów dziecka, szpitali, przy poszukiwaniu zaginionych osób. Zomowców nazywano jednak także bijącym sercem partii, bo wykorzystywano ich do tłumienia demonstracji opozycji. Mieli do dyspozycji transportery opancerzone i armatki wodne. W czasie stanu wojennego oddziały ZOMO zasłynęły krwawym pacyfikowaniem strajkujących zakładów. Zlikwidowano je w 1989 r. Gazeta Wyborcza, Marcin Pietraszewski 2007.01.15
Do góry
Szuka kolegów z Pałacu Młodzieży
Kasperkowiaka odnalazłam w sposób najprostszy. Przez książkę telefoniczną. Nie żyje.
Przyjaźń zaczęła się w Pałacu Młodzieży. Chodzili na różne kółka: Jurek Hadaś na teatralne, Józek Górecki na modelarskie, Heniek Zakrzewski na motoryzacyjne, a Marian Kasperkowiak na zapasy. Ale trzy, cztery razy w tygodniu spotykali się na fajfach młodzieżowych. Wszyscy lubili tańczyć. Latem można było ich spotkać w Zielonym Oczku. Razem bawili się na sylwestrach.
Mieli wtedy po 15 lat. Spotykali się codziennie. Jak nie w pałacu, to u Józka. Odrobiło się lekcje i dawaj, do niego. Mieszkał przy ul. Żwirki i Wigury, naprzeciw drapacza chmur, najbliżej pałacu. Jurek był z Plebiscytowej, a Heniek i Marian z Załęża. Po kolacji wigilijnej razem chodzili na pasterkę.
Mieli różne pasje. Józek interesował się lotnictwem, ćwiczył skoki spadochronowe. Marian został młodzieżowym mistrzem Śląska w zapasach. Henryk był ich nadwornym fotografem. Miał aparat. Sąsiad Góreckich nauczył chłopaków grać w skata. Karty stały się ich wspólną pasją. To było pół wieku temu. Po czterech latach paczka rozpadła się. Przez dziewczyny, bo każdy wolał spędzać czas z narzeczoną.
Pod koniec roku na stronie naszej akcji Odnajdźmy się pojawił się wpis: Szukam znajomych z paczki.... Podpisany Jurek z Plebiscytowej. Zostawił swój adres mailowy. Napisałam do niego. Przez internet nikogo nie znalazł. Postanowiłam mu pomóc.
Gdy Hadaś miał 30 lat, dotarł do niego Marek. Jurek, Józek, Heniek i Marian to była paczka constans, od czasu do czasu ktoś do nich dołączał. Tak było z Markiem, który mieszkał naprzeciw aresztu. Opowiedział Hadasiowi, co się dzieje z jego przyjaciółmi.
Górecki wyuczył się na formierza i pracował w Hucie Ferrum, a Kasperkowiak, z zawodu frezer - w Śląskiej Fabryce Lamp Żarowych Helios. Dawno przeszli na emeryturę. Kadrowe w archiwach wyszukały adresy.
Niestety, okazały się nieaktualne. Górecki odszedł z huty już w 1959 roku. Później wyprowadził się do Ligoty. Hadaś to wiedział, bo spotkał go tam przypadkiem w latach 80. Rozmawiali chwilę, nie mieli czasu, nie wymienili się telefonami.
Pytam sąsiadów Góreckich ze Żwirki i Wigury. Józef miał dwie siostry - starszą Urszulę i młodszą Marysię. Może one tu zostały? Może ktoś ma z nimi kontakt? Kolejny trop okazał się ślepy.
Z Kasperkowiakiem Hadaś zdzwaniał się w latach 70. Mieli się spotkać, ale jakoś nie wyszło. Odnalazłam go w sposób najprostszy - przez książkę telefoniczną. Wciąż mieszka na Załężu. - Marian nie żyje od pięciu lat. Jestem jego matką - usłyszałam w słuchawce. Matka nie pamięta, czy Marian chodził na zajęcia do pałacu. Nic jej nie mówią nazwiska jego przyjaciół z lat młodości. Ale zapasy trenował i pracował w Heliosie, więc to ten z paczki Hadasia.
Józefów Górskich w książce jest trzech. Jeden z nich mieszka w Ligocie i nawet pracował w Pałacu Młodzieży. Ale z paczką Hadasia nie miał nic do czynienia.
Sprawdziłam wszystkich Górskich z Ligoty. Raz trafiłam, że w rodzinie był Józef. Wujek z Wyr, pracował na kopalni.
Na szukanie Henryka Zakrzewskiego nie było żadnego sposobu. Słuch o nim zaginął. Wiadomo tylko, że wyuczył się na frezera, tak jak Marian. Skończyli tę samą szkołę przy Hucie Baildon.
Hadaś też już emeryt. Pracował na kopalni, skończył w randze nadsztygara. W 1978 roku dostał mieszkanie kopalniane w dzielnicy Halemba w Rudzie Śląskiej i wyprowadził się z Katowic. Czeka na sygnał od przyjaciół z paczki. Gazeta Wyborcza, Małgorzata Goślińska 2007.01.12
Do góry
Katowicka mapa Zbyszka Cybulskiego
Jeszcze przed kilku laty niemal nikt nie kojarzył Zbyszka Cybulskiego z Katowicami, chociaż to właśnie w tym mieście osiedliła się po II wojnie światowej pochodząca z Pokucia rodzina Cybulskich i właśnie na katowickim cmentarzu pochowano go 12 stycznia 1967 roku.
Przez wiele lat jedynie grób Zbyszka Cybulskiego na cmentarzu przy ul. Sienkiewicza przypominał o Katowicach w jego biografii i przyciągał fanów jego aktorstwa, stając się z czasem miejscem magicznym. Jednak mimo to Katowice mało komu się z nim kojarzyły.
Dzisiaj, gdy mija 40. rocznica jego tragicznej śmierci, możemy odnaleźć w Katowicach więcej miejsc związanych ze Zbyszkiem Cybulskim, a także z pamięcią o nim. Dzięki zamieszkałemu w Katowicach bratu Zbyszka, Antoniemu Cybulskiemu, znane są adresy, pod którymi mieszkali Cybulscy.
Pierwszym punktem na mapie Cybulskiego byłaby kamienica na rogu ul. Staromiejskiej i Dyrekcyjnej, gdzie tuż po wojnie mieszkali kuzynowie Cybulskich - Bolesław i Florentyna Jaruzelscy (Ewa Cybulska, matka Zbyszka, była z domu Jaruzelska). Właśnie do nich przyjechali w 1946 roku bracia Zbigniew i Antoni Cybulscy, by oczekiwać na powrót rodziców, Ewy i Aleksandra Cybulskich, z Francji po niemal siedmiu latach wojennej i powojennej rozłąki. Pierwsze spotkanie nastąpiło na położonym nieopodal starym dworcu kolejowym. W ten sposób Katowice pojawiły się w biografii rodziny Cybulskich po raz pierwszy.
Kolejne miejsca na tej mapie to domy, w których mieszkali Cybulscy w Katowicach, do których przenieśli się w 1950 roku. Najpierw zamieszkali w mieszkaniu przy ul. Powstańców Śląskich 36a, na czwartym piętrze. Mieszkali w nim aż do śmierci Aleksandra Cybulskiego w 1965 roku. Potem Ewa Cybulska zamieszkała z synem Antonim przy pl. Grunwaldzkim 4b na Koszutce, a okna ich mieszkania wychodziły na kino Kosmos. Właśnie w tym mieszkaniu dowiedzieli się w 1967 roku o tragicznej śmierci Zbyszka.
Wprawdzie sam Zbyszek Cybulski nigdy nie zamieszkał na stałe w Katowicach, skoro w 1949 roku wyjechał na studia aktorskie do Krakowa, lecz przecież i podczas studiów, i po studiach regularnie powracał do rodziny w Katowicach, bywał zatem często i nieraz pomieszkiwał pod wspomnianymi adresami.
Najważniejszym oczywiście miejscem na katowickiej mapie Zbyszka Cybulskiego pozostaje grób rodzinny Cybulskich na cmentarzu przy ul. Sienkiewicza, w którym obok Zbyszka Cybulskiego pochowani zostali jego rodzice.
Po latach przypominają Zbyszka Cybulskiego także inne miejsca w Katowicach. W latach 80. pojawiła się na planie miasta ul. Zbigniewa Cybulskiego, zresztą położona dosyć peryferyjnie w Ligocie (za to w sąsiedztwie ulic Tadeusza Kalinowskiego i Bolesława Mierzejewskiego, zmarłych aktorów Teatru Śląskiego, ale też filmowych).
We wrześniu 2004 roku płaskorzeźba Zbyszka Cybulskiego pojawiła się na Koszutce jako pierwsza w Galerii Artystycznej Katowic, co nastąpiło w następstwie plebiscytu wśród mieszkańców miasta ogłoszonego na łamach katowickiej Gazety Wyborczej. Dziwnym zrządzeniem losu płaskorzeźba znajduje się na tym samym placu Grunwaldzkim, przy którym mieszkali kiedyś Cybulscy, a w dodatku w bezpośrednim sąsiedztwie niedawno otwartego Centrum Sztuki Filmowej (w dawnym budynku kina Kosmos), co również nabiera jakiegoś symbolicznego znaczenia. Do tego rodzaju pamiątek dodajmy jeszcze popiersie Zbyszka Cybulskiego w kinoteatrze Rialto, umieszczone tam - wraz z popiersiem Bogumiła Kobieli - w 2006 roku.
Jeszcze jednym miejscem materialnej pamięci wybitnego aktora stała się sala kinowa Miejskiego Domu Kultury Południe w Kostuchnie, nazwana Salą Kinową im. Zbigniewa Cybulskiego w 2005 roku, co dokumentuje stosowna tablica. Stało się tradycją, że inicjatorka upamiętnienia, Krystyna Mitręga, właśnie z tej sali corocznie zaprasza młodzież katowicką na grób Zbyszka w rocznicę jego śmierci.
Dzięki tym miejscom dzisiaj, gdy wchodzimy w rok 40. rocznicy śmierci i jednocześnie 80. rocznicy urodzin aktora, Katowice stają się zauważalnie jego miastem. Gazeta Wyborcza, jfl 2007.01.12
Do góry
Niechciany Spodek
Władze Katowic i kierownictwo Spodka najwyraźniej nie mają pomysłu na to, jak zarabiać na tej największej hali widowiskowo-sportowej w kraju. Chcą przekazać na wyłączność prawo do organizowania tam imprez wystawienniczych i targowych konsorcjum, które utworzyły Międzynarodowe Targi Gdańskie oraz Biuro Reklamy SA w Warszawie. Właśnie to konsorcjum wygrało konkurs w zakresie wykorzystania obiektów i terenów będących w posiadaniu katowickiej hali i ma nadzieję, że stosowną umowę podpisze do końca stycznia.
Marek Blaszkowski, prezes Spodka, przyznaje, że warszawskie Biuro Reklamy SA nie ma najlepszych wyników finansowych. A jednak dąży do zawarcia umowy.
- Oferta konsorcjum była dla nas najkorzystniejsza. Otrzymamy rocznie ponad milion złotych - tłumaczy Blaszkowski.
Zasłaniając się tajemnicą handlową, nie chce jednak ujawnić, ile dotychczas płacili organizatorzy targów za wynajmowanie hali. Według naszych informacji było to średnio 150 tys. złotych za imprezę plus koszty mediów. W ubiegłym roku w hali odbyło się 9 imprez targowych. Łatwo więc policzyć, że władze Spodka zainkasowały grubo ponad milion tylko za to, że udostępniły halę. Organizatorzy targów budownictwa, kosmetycznych, edukacyjnych, ślubnych, giełdy minerałów itd. przychodzili do prezesa sami. Zresztą, przed laty zlikwidowano w Spodku dział organizacji imprez targowych, więc nie ma tam fachowców od marketingu, którzy mogliby promować obiekt. Najwyraźniej prezes Blaszkowski uznał, że lepsi fachowcy w Warszawie i Gdańsku.
Problem w tym, że Międzynarodowe Targi Gdańskie nie zorganizowały dotąd ani jednej imprezy w Katowicach, a warszawskie biuro, owszem, organizowało je, tyle że na przełomie lat 70. i 80. Toteż fakt, że takie firmy mają decydować, kto trafi do Spodka i na jakich warunkach, wydaje się co najmniej dyskusyjny.
Trudno też nie dostrzec konfliktu interesów, który pojawi się między organizatorami imprez wystawienniczych. Wiosną w tym samym czasie mają się odbyć konkurencyjne targi turystyczne - na terenie Międzynarodowych Targów Gdańskich i właśnie w katowickim Spodku. Jak to jednak będzie wyglądało w 2008 roku? Które miasto konsorcjum wybierze na targi: odległe Katowice czy bliższy ciału Gdańsk?
Plan wynajmu Spodka akceptują władze Katowic, do których hala należy. Gmina pokrywa zresztą straty, które w ubiegłym roku wyniosły milion złotych. (...)
Za wyłączność organizowania imprez targowych w Katowicach firmy z Gdańska i Warszawy zapłacą Spodkowi ponad 1 mln zł rocznie. Konsorcjum - nazywane oficjalnie Polską Grupą Targową - obiecuje w zamian zorganizować 7 imprez targowych w tym roku i 12 w przyszłym. Oczywiście tą są tylko plany, gdyż wiążąca umowa jeszcze nie została podpisana. - Liczymy na umowę 3-4 letnią - mówi Andrzej Spiker, prezes Międzynarodowych Targów Gdańskich. - Zadbamy, by Spodek utrzymał się na rynku. (...)
Nie pojmuję, dlaczego chcemy się pozbyć wpływu na to, co dziać się będzie w katowickim Spodku. Dlaczego organizowanie imprez targowych opłaca się w Warszawie, w Gdańsku, ale Katowicom się to nie opłaca. Przyjdą więc nowi ludzie z pieczątkami i zrobią tu biznes - mówi dr Janusz Dzikowski, ekonomista.
Po raz pierwszy Spodek pozbył się szans zarabiania na targach w połowie lat 90. Wówczas scedował wszystkie swoje prawa na rzecz Międzynarodowych Targów Katowickich i zlikwidował u siebie dział imprez targowych. MTK urosły w siłę, wybudowały nową halę (runęła w styczniu 2006 roku) i odtąd już żadna impreza targowa nie trafiła do Spodka. Po raz drugi zarząd katowickiego obiektu chce pozbyć się wpływu na to, co dzieje się w branży właśnie teraz. (...) Dziennik Zachodni, Teresa Semik 2007.01.11
Do góry
Czy Katowice uhonorują Jerzego Dudę-Gracza?
Andrzej Zydorowicz, katowicki radny, chce, by w mieście powstała ulica Jerzego Dudy-Gracza. Jego imieniem powinna zostać też nazwana kopuła na rondzie. Pomysł spotkał się z lodowatym przyjęciem w Akademii Sztuk Pięknych.
Jerzy Duda-Gracz tworzył i mieszkał w Katowicach, ale jego autorska galeria powstanie w Krakowie. Kilkaset płócien malarza przekaże tam jego najbliższa rodzina. - Kraków wystąpił do nas z konkretną propozycją, gdy w Katowicach prowadzone były tylko salonowe rozmowy - tłumaczyła nam Agata Duda-Gracz, córka artysty, gdy kilkanaście dni temu napisaliśmy o tym po raz pierwszy.
Powszechnie wiadomo, że zmarły dwa lata temu twórca był zwaśniony z katowickim środowiskiem artystycznym. Choć był absolwentem i wykładowcą katowickiej ASP, do tej pory fotografia malarza nie pojawiła się w galerii zasłużonych na uczelni. W nieoficjalnych rozmowach artyści podkreślają, że Duda-Gracz był potępiany, bo nie zbojkotował stanu wojennego. Chętnie pojawiał się w mediach, organizował wystawy i brał czynny udział w życiu ówczesnej Polski.
- Chciałbym, żeby waśnie z tamtego okresu zostały zamknięte. Duda-Gracz jest artystą z najwyższej półki. Każda miejscowość, w której tworzyłby ktoś taki, robiłaby wszystko, żeby mieć u siebie jego galerię. Skoro jednak wyprzedził nas już Kraków, dobrze byłoby uhonorować twórcę w inny sposób - uważa Andrzej Zydorowicz, jeden z katowickich radnych. Miesiąc po śmierci malarza złożył w radzie wniosek, żeby nazwiskiem Dudy-Gracza nazwać jedną z ulic w mieście. Wybrał Nowograniczną, bo znajduje się na niej mało domów mieszkalnych. - Chodzi o to, żeby zbyt wielu mieszkańców nie musiało wymieniać dokumentów z powodu zmiany nazwy - tłumaczy Zydorowicz.
Wniosek do tej pory nie został rozpatrzony. - Czeka w kolejce. Oczywiście, w swoim czasie będzie głosowany - usłyszeliśmy tylko w radzie miejskiej.
- Uważamy, że zmiana nazwy istniejącej ulicy jest zbyt kosztowna. Imieniem twórcy może zostać nazwana ulica, która dopiero powstanie - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik katowickiego magistratu.
Radny Zydorowicz nie poprzestał na pomyśle z ulicą i kilka dni temu złożył nowy wniosek, by Duda-Gracz został patronem galerii na katowickim rondzie. Kłopot w tym, że galerią, która ma zostać otwarta 15 lutego, opiekuje się katowicka Akademia Sztuk Pięknych. - Twórczość akurat tego artysty była na wskroś tradycyjna, a on sam nie lubił sztuki współczesnej. Tymczasem w galerii ma być prezentowana sztuka nowoczesna oraz wzornictwo przemysłowe. Takie ekspozycje po prostu nie pasowałyby tematycznie do tego patrona - mówi Mirosław Rusecki, rzecznik uczelni.
- Jerzy Duda-Gracz był malarzem nieprzeciętnym. Najlepszą recenzją jego sztuki jest zainteresowanie, jakim cieszą się jego prace. Nie powinniśmy się dąsać, że jego galeria powstanie w Krakowie. Powinniśmy zadbać, by podobne miejsce powstało w Katowicach. I to nie na zasadzie konkurencji. Jestem już po wstępnych rozmowach z rodziną i wiem, że jest wola, by tak też się stało - mówi senator Krystyna Bochenek. Gazeta Wyborcza, Anna Malinowska 2007.01.05
Do góry
Katowiczanin zostanie szefem NBP?
Sławomir Skrzypek, 43-letni katowiczanin, jeden z liderów śląskiego podziemia antykomunistycznego, jest kandydatem prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego.
Opozycja twierdzi, że to propozycja czysto polityczna, a sam Skrzypek nie ma kwalifikacji do objęcia tak ważnej funkcji.
- To wyjątkowo polityczna nominacja - mówi Zbigniew Chlebowski, wiceszef Klubu PO. - To człowiek bez kwalifikacji, kompetencji i znajomości sektora bankowego.
Szef Klubu Parlamentarnego SLD - Jerzy Szmajdziński mówi natomiast wprost, że to propozycja niepoważna.
- Jeśli nie potrafi rządzić PKO BP, to jak poradzi sobie z bankiem centralnym? - pyta Szmajdzińskim.
Tymczasem znajomi i przyjaciele Skrzypka ze Śląska, mówią o nim w samych superlatywach.
- To człowiek do bardzo uczciwy, rzetelny i na dodatek świetnie wykształcony - twierdzi Krzysztof Miśka, wiceprezes Kompanii Węglowej i przyjaciel Skrzypka z czasów działalności w NSZ.
Skrzypek działalność antykomunistyczną rozpoczął jeszcze w szkole średniej. W 1981 roku był na Śląsku liderem Niezależnego Zrzeszenia Młodzieży Szkolnej. W stanie wojennym, był przywódcą Młodzieżowego Ruchu Oporu Solidarności. Miał wówczas pseudonim Pływak, co ponoć świetnie opisuje jego osobowość.
W 1983 roku, jako 20-letni chłopak, za działalność antykomunistyczną, Skrzypek trafił do więzienia. Był osadzony w areszcie przy ulicy Mikołowskiej w Katowicach.
Niedługo po zwolnieniu poznał braci Kaczyńskich. Bywało, że nocowali oni w mieszkaniu jego rodziców.
- Zwłaszcza Lech Kaczyński traktował go trochę, jak syna - wspomina jeden z jego kolegów z podziemia.
W 1989 roku Skrzypek został liderem Polskiej Rady Młodzieży, przez pewien czas pracował także w strukturach Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności. Wkrótce przeniósł się jednak do Warszawy. Został asystentem ministra w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy - Lecha Kaczyńskiego. Zaczął szybko piąć się w górę. Gdy Lech Kaczyński w 1993 roku został prezesem Najwyższej izby Kontroli, został jednym z dyrektorów tej instytucji i zajmował się kontrolą finansów rządu, jak i samorządów oraz sektorem bankowym.
- Sławek ukończył w tym czasie ekonomiczne studia MBA na elitarnym University of Wisconsin z rozszerzonym programem w zakresie finansów - mówi Maciej Wojciechowski, jego kolega z podziemia, dzisiaj szef telewizyjnej Jedynki.
Za czasów rządów AWS-u Skrzypek był wiceprezesem Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. Potem trafił do pracy w PKP, gdzie był członkiem zarządu odpowiedzialnym za politykę finansową, inwestycje oraz nadzór właścicielski.
W 2002 roku, zaraz po wyborach samorządowych, Lech Kaczyński powołał go na fotel wiceprezydenta Warszawy. Skrzypek odpowiadał w magistracie za politykę finansową.
Po ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych, PiS desygnował go na fotel wiceprezesa PKO BP. Teraz ma objąć na sześć lat najważniejsze stanowisko w polskiej ekonomii. Dziennik Zachodni, Witold Pustułka 2007.01.05
Do góry
Nagrody dla odważnych katowiczan
Co łączy lekarza pogotowia z górnikiem i blacharzem samochodowym? Ryzykując własnym życiem, pomogli zatrzymać groźnych przestępców albo zapobiegli samobójstwu. Wczoraj zostali za to nagrodzeni.
Norbert Frankowski jest blacharzem samochodowym. To niski i szczupły mężczyzna. - Jestem w wadze muszej - mówi o sobie ze śmiechem. W lipcu dzięki jego interwencji policja zatrzymała potężnie zbudowanego gangstera, który napadł na sklep spożywczy przy ul. Plebiscytowej w Katowicach. Bandyta pobił wtedy ekspedientkę i zabrał jej cały utarg. Frankowski usłyszał krzyki kobiety i zobaczył uciekającego napastnika.
- Wsiadłem na rower i pojechałem za nim - opowiadał wczoraj blacharz. Przez pół godziny jeździł za bandytą i przez komórkę informował policję o trasie ucieczki. Podał rysopis przestępcy, nie umknął mu fakt, że ten przebrał się w bramie. Dzięki temu mężczyzna został zatrzymany na dworcu PKP. Policjanci wyciągnęli go z pociągu i odzyskali skradzione pieniądze.
Frankowski nie czuje się bohaterem. Zapewnia, że następnym razem zachowałby się podobnie. - Tylko wolałbym, żeby sprawca nie biegał tak dużo po schodach, bo z rowerem było mi trudno go śledzić - przyznał z rozbrajającą szczerością.
Bohaterem nie czuje się także Bogusław Frymus, górnik z kopalni Murcki. Pięć miesięcy temu zauważył z okna katowickiego mieszkania przy ul. Grażyńskiego mężczyznę, który ciągnął do klatki schodowej mieszkającą w sąsiednim bloku dziewięcioletnią dziewczynkę. Kiedy wyszedł z mieszkania usłyszał głosy dobiegające z piwnicy.
- Jak zbiegłech na dół, to dziecko było już rozebrane, a ten łobuz chciał ją gwałcić - opowiadał wczoraj górnik. Wyrwał dziewczynkę z objęć pedofila i kazał jej uciekać. - A łobuzowi dołem dwa kopy i zamknąłem go w piwnicy. Należało mu się - stwierdził Frymus. Mieszkający w Wodzisławiu Śląskim pedofil do dzisiaj siedzi w areszcie, wkrótce rozpocznie się jego proces.
Adama Momot, szef katowickiej policji, nie ma wątpliwości, że górnik uratował dziewczynce życie. - I ustrzegł inne dzieci przed dalszą działalnością pedofila. Takich sprawców bardzo trudno jest złapać - mówił komendant.
Ludzkie życie uratował też doktor Jacek Ciszewski z katowickiego pogotowia. W czasie wakacji dostał wezwanie do studentki siedzącej na balustradzie balkonu na 10. piętrze hotelu studenckiego przy ul. Bytkowskiej. Dziewczyna groziła, że skoczy. Ciszewski nie czekał na policyjnego negocjatora. Sam zaczął rozmawiać ze studentką. Udawał, że jej nie słyszy i tak przekonał ją do wejścia na balkon. - Była drobna, więc chwyciłem ją i wciągnąłem do środka - opowiadał wczoraj doktor Ciszewski. Nie wie, co się dalej działo z dziewczyną. - Mam nadzieję, że będzie żyła długo i szczęśliwie - dodał.
Wczoraj Frankowski, Frymus i Ciszewski dostali od prezydenta Katowic po tysiąc złotych oraz pisemne podziękowania od szefa katowickiej policji. - Mogliście udać, że nic nie widzieliście. Zdecydowaliście się działać i za to wam bardzo dziękuje - mówił prezydent Piotr Uszok. Gazeta Wyborcza, Marcin Pietraszewski 2007.01.03
Do góry
Szlak architektury modernistycznej
Bieg na czas na szczyt drapacza chmur przy ul. Żwirki i Wigury, zabawa w kinoteatrze Rialto w klimacie lat 20., wędrówka po awangardowych obiektach architektury funkcjonalistycznej - być może za kilka lat tak do odwiedzenia Katowic będą zachęcały biura podróży.
Katowice są perłą polskiej architektury funkcjonalistycznej, czyli modernizmu z okresu międzywojnia. Wielkim atutem jest skomasowanie w jednym miejscu budynków, które zachowały się w prawie pierwotnym stanie. Niestety, to co mogłoby być chlubą regionu i koniem pociągowym rodzimej turystyki, wciąż pozostaje niedocenione. Dlatego Katowickie Stowarzyszenie Kościuszki i okolice wraz ze Stowarzyszeniem Architektów Polskich walczy o promocję moderny.
- Ta architektura mogłaby przekuć krzywdzące stereotypy miasta pełnego dymu i rozpadających się familoków w obraz nowoczesnej metropolii - argumentuje Jarosław Lewicki, prezes Stowarzyszenia Kościuszki i okolice, pisarz i publicysta. Ma pomysł utworzenia szlaku po architekturze modernistycznej, który przebiegałby przez różne etapy modernizmu, począwszy od Urzędu Wojewódzkiego, klasycyzującego, nasyconego w narodowe symbole, aż po purystyczne, awangardowe kamienice w okolicach ul. Curie-Skłodowskiej.
Taki szlak mógłby być przebojem, przekonuje Jacek Tomaszewski ze Stowarzyszania Moje Miasto. W czasie październikowych Górnośląskich Dni Dziedzictwa ze swojej inicjatywy oprowadzał zainteresowanych po katowickiej modernie. Prawie 30 osób w ciągu dwóch godzin zobaczyło gmach Sejmu Śląskiego wraz z salą obrad, która stanowi pierwszy przykład architektury parlamentarnej w Polsce, gmach Polskiego Radia przy ul. Ligonia, kubistyczny kościół garnizonowy, drapacz chmur u zbiegu ul. Curie-Skłodowskiej i Żwirki i Wigury oraz kwartał kamienic modernistycznych. - Wszyscy byli zachwyceni, zarówno młodzież, jak i starsi ludzie. Pewna dziewczyna mieszkająca od dziecka w centrum Katowic przyznała, że nie przypuszczała, że jej miasto skrywa tyle unikatowych budynków. To znak, że świadomość tej architektury jest ciągle mała - mówi Tomaszewski.
Lewicki dodaje, że sam szlak nie wystarczy, by ożywić i wypromować tę część śródmieścia. - Warto iść za przykładem Krakowa i organizować coś na kształt święta wybranej ulicy bądź za Nowym Jorkiem celebrującym Empire State Building. Powinniśmy zrobić Dzień Drapacza Chmur. Chwalmy się nim, bo to pierwszy wysokościowiec w Polsce i w tej części Europy - dodaje Lewicki. Wyobraża sobie, że w tym dniu byłby festyn z kramami połączony z koncertami i wystawami odbywającymi się na ulicach i placach. Drapacz mógłby być pretekstem, by mieszkańcy i przyjezdni zwrócili uwagę na modernę.
Szlak byłby też korzystny dla okolicznych restauratorów, zwiększyłby się ruch. - To nie kosztowałby wiele, a mogłoby znacznie odmienić ten fragment Katowic, na razie dosyć niemrawy. Sama widzę coraz większe zainteresowanie klientów architekturą okolicy - mówi Marzena Płaczek, właścicielka cafe-clubu Atmosfera na rogu ul. Kilińskiego i Żwirki i Wigury. Planuje w swoim lokalu zorganizować wkrótce wystawę fotografii poświęconą modernie.
- Szlak zabytków ma rację bytu, jeśli stanie się produktem turystycznym - mówi Tomasz Stemplewski, dyrektor wydział promocji regionu, turystyki i sportu Urzędu Marszałkowskiego. - Powinna powstać marka, która trafi nie tylko do miłośników architektury. Potrzebna jest reklama, ale przede wszystkim oznakowanie trasy, tablice informacyjne, strony internetowe, przewodnicy oraz baza hotelowa czy gastronomiczna - wyjaśnia Stemplewski. Jednak wykonanie szlaku nie leży w gestii urzędników. - Organizacje pozarządowe mogą złożyć u nas projekt szlaku i po pozytywnym rozpatrzeniu otrzymać od nas do 50 proc. dofinansowania - dodaje Stemplewski. Organizacje typu non profit mogą tą drogą otrzymać nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, taką dużą sumę dostało niedawno Stowarzyszenia Olza na projekt wiślańskiej trasy rowerowej.
Jak robią to Amerykanie
Empire State Building to symbol Nowego Jorku, ale przede wszystkim doskonale promowany produkt turystyczny. Można kupić niezliczoną ilość gadżetów z wizerunkiem słynnego drapacza chmur, można go zwiedzać, zamawiać w nim salę na imprezy czy oglądać panoramę miasta z dwóch tarasów widokowych. Budynek reklamują akcje typu wyścig na czas po 1576 schodach. W lutym run-up odbędzie się już po raz 30., co roku przyciąga on setki biegaczy, jak i uwagę mediów z całego świata. Nawet iluminację budynku zamieniono w wielką atrakcję - organizacje charytatywne czy też instytucje mogą zamówić w danym dniu oświetlenie drapacza w wybranych kolorach. Jedynym warunkiem jest zacny cel. Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 2007.01.02
Do góry
W Katowicach będzie aquapark
Kompleks basenów ma powstać u zbiegu ulic Kościuszki i Ceglanej, w miejscu stadionu Gwardii.
- W Katowicach nie ma gdzie pływać - mówi Adam Depta, miejski radny. W mieście istnieją co prawda baseny przy szkołach czy w Pałacu Młodzieży, ale to za mało. Ostatnia pływalnia została zlikwidowana na potrzeby centrum handlowego Silesia City Center. Basen należał do kopalni Kleofas, więc miasto nie mogło interweniować w tej sprawie. Teraz ludzie muszą jeździć do Tarnowskich Gór, Lędzin, Tychów albo Dąbrowy Górniczej.
Tymczasem wyniki ankiet, które Gazeta przeprowadziła późną wiosną, jednoznacznie pokazały, że mieszkańcy stolicy województwa potrzebują nowoczesnego aquaparku. Jak dowiedzieliśmy się w magistracie, ich głos został zauważony. - Kilka miesięcy temu zaczęliśmy szukać inwestorów do budowy takiego obiektu - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik Urzędu Miejskiego.
Kompleks basenów ma powstać u zbiegu ulic Kościuszki i Ceglanej, na miejscu stadionu Gwardii. - Stadion nie spełnia wymogów obiektu sportowego, na którym można by przeprowadzać imprezy masowe. Nie ma tu np. miejsc parkingowych. Dlatego zdecydowaliśmy, że w tym miejscu może powstać park wodny - dodaje Bojarun. Władze miasta zdecydowały się na inwestora prywatnego, który dostanie obiekt w czasowe użytkowanie, np. na 30 lat. Potem basen ma wrócić do miasta. Ze wstępnych szacunków wynika, że całość ma kosztować co najmniej 30 mln zł. Gazeta Wyborcza, am 2007.01.01
Do góry
Wybór cytatów © Portal.Katowice.pl

Wstecz - Start - Do góry

Redakcja - Regulamin - Współpraca - Reklama - Strony WWW              © Copyright by GST 05-12